Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi 4gotten z miasteczka Stargard. Mam przejechane 30581.47 kilometrów w tym 199.70 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.86 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 45672 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy 4gotten.bikestats.pl
  • DST 47.83km
  • Czas 01:52
  • VAVG 25.62km/h
  • VMAX 41.23km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Sprzęt Szarak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niedźwiedź

Czwartek, 1 stycznia 2015 · dodano: 01.01.2015 | Komentarze 1

Oswajania Szaraka ciąg dalszy. Tym razem zajechałem aż do Niedźwiedzia. Zaskoczył mnie dość silny wiatr SW, który uprzykrzał mi jazdę. Na szczęście dolny chwyt ratuje sytuację, ale mimo wszystko brakuje mi jeszcze lemondki. Jako, że jest na dalszym miejscu na liście priorytetów to chyba nieprędko zagości na kierownicy. 
Wciąż odczuwam ból wewnętrznej części dłoni, u nasady kciuka. Pewnie za jakiś czas, kiedy dłonie się przyzwyczają, będzie po kłopocie. 
Zaskoczyła mnie dzisiaj duża liczba rowerzystów. Nie wiem czy to efekt noworocznych postanowień, ale na pewno byli dzisiaj widoczni.
Z jednym z nich pokonałem drogę powrotną od Kobylanki. Było widać, że kolega na crossowym Kellysie jest w formie, bo jechał cały czas dość szybko. Za szybko jak dla mnie, ale niezręcznie było mi się wycofać. Trochę sobie porozmawialiśmy na okołorowerowe tematy i rozstaliśmy się dopiero przy Bramie Pyrzyckiej.
Teraz wszystko mnie boli, nogi mam jak z drewna, kark odwykły od podnoszenia głowy znad kierownicy daje mi się we znaki. Skończy się to zakwasami. Na dodatek boli mnie brzuch, który zwisający przy dolnym chwycie, poobijałem udami. Jeśli będzie casting na następcę maskotki Michelin to mam duże szanse na pudło.  Brak formy jest przygnębiający, ale nie można się było niczego spodziewać po trzymiesięcznej przerwie. Cóż, czasem trzeba osiągnąć dno, żeby się od niego odbić i ponownie wypłynąć na powierzchnię.
Ten rok ma obfitować w spore wyzwania i zabieram się ostro do pracy. Jednak już wiem,  że same kręcenie kilometrów na pewno nie wystarczy, muszę m.in. wzmocnić nogi, żeby mieć siłę kręcić na blacie. Dlatego trzeba będzie poprzerzucać (pokopać ?) trochę żelastwa.




  • DST 26.15km
  • Czas 01:09
  • VAVG 22.74km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • Sprzęt Szarak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Oswajanie Szaraka

Niedziela, 21 grudnia 2014 · dodano: 21.12.2014 | Komentarze 10

Dzięki temu, że dotarły do mnie ostatnie części potrzebne do złożenia Szaraka mogłem w końcu wymienić w tylnej piaście bębenek na 11s i odbyć pierwszą jazdę na mojej "szosie". Mimo tego, że było chłodno, wiało bardzo mocno, a do tego męczy mnie jakaś upierdliwa mega infekcja to nic nie mogło mnie powstrzymać od przejażdżki Szarakiem.
Przed jazdą uzbroiłem go w torebkę podsiodłową, dodałem tankbag, zamontowałem światła i wyruszyłem. Celowo obrałem kurs na Kunowo, żeby przekonać się jak sprawdza się w praktyce technologia VCLS. Ciężko znaleźć w okolicy asfalt podlejszej jakości jak ten w tej miejscowości. Zanim dotarłem do Kunowa musiałem pokonać przeciwny wiatr, przez który już na wysokości Bridgestone chciałem zawrócić do domu. Osłabienie infekcją i do tego absolutny brak formy powodowały, że turlałem się 16km/h. Grzałem się niemiłosiernie i zalewał mnie pot. Poza brakiem formy na przeszkodzie stały też siły przyrody. Po wyjeździe  ze Świętego musiałem pokonać małe rozlewisko.



Za przeszkodą wodną rozpocząłem test. Okazuje się, że to co pisze Canyon o VCLS to żadna bujda. Większość wstrząsów była dobrze tłumiona. Z tyło było to wyraźnie odczuwalne natomiast z przodu już mniej choć dało się zauważyć, że na ręce nie przenosiły się mikro drgania, które czasem powodują swędzenie rąk. W porównaniu do Speedera Szarak na tym odcinku był niczym komfortowa limuzyna.
Na pewno pierwszą rzeczą do zmiany będzie owijka. Wydaje się jakaś cienka i przez to dłonie w dolnym chwycie mają słabe oparcie na wąskiej kierownicy. W połączeniu z większą masą  skupioną na dłoniach powodowało to dyskomfort i lekki ból u nasady kciuków. Po drodze cyknąłem obowiązkowe "selfie".



Zajechałem nad Miedwie i wjechałem na molo. Omal nie zaliczyłem gleby, bo nie dość, że deski były pokryte bardzo śliskim nalotem to szczeliny między nimi były miejscami na tyle duże, że opona wpadała pomiędzy nie. Skorzystałem z tego, żeby unieruchomić Szaraka do zdjęcia.



Droga powrotna była samą przyjemnością. Do domu pchał mnie porywisty wiatr. Mimo żenującej formy mogłem pojechać nawet ponad 45km/h. Na kładce nad S-10 sprawdziłem działanie całego zakresu przerzutek. Niestety tył nie jest do końca dobrze wyregulowany. Za nic nie chciała "wejść" największa zębatka 32z. Trzeba będzie poczynić drobne regulacje.
Mimo mikro dystansu, złego samopoczucia oraz niesprzyjającej aury wrażenia po pierwszej jeździe bardzo pozytywne. Odczuwalny komfort na złej nawierzchni, świetne działanie "klamek" w górnym chwycie przy zmianie przełożeń oraz wygodna pozycja to duży plus. Odniosłem wrażenie, że rower został "uszyty na miarę". Minusem cienka owijka oraz słabo działające hamulce, ale to chyba urok szosówki. Więcej spostrzeżeń przyjdzie pewnie z kolejnymi kilometrami. 




  • DST 68.46km
  • Czas 02:25
  • VAVG 28.33km/h
  • VMAX 55.76km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • HRmax 162 ( 89%)
  • HRavg 130 ( 71%)
  • Kalorie 1531kcal
  • Podjazdy 300m
  • Sprzęt Speeder
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tour de Miedwie

Niedziela, 19 października 2014 · dodano: 19.10.2014 | Komentarze 8

Po wczorajszej jeździe miałem niedosyt po długim niejeżdżeniu. Mimo, że bolały mnie nogi i ręce zebrałem się i objechałem w południe jezioro Miedwie. Jechałem w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara. Po drodze sotkałem całkiem sporo rowerzystów, w tym szosowców, którzy chyba czuli, że to ostatnia okazja do jazdy w tym roku. Od jutra pogoda ma się zacząć psuć. Jako, że było ciepło ubrałem się dość lekko. Na wierzch oczywiście strój BBT, a do tego cienkie nogawki i rękawki. Lans na całego ;-) Nieodłącznym elementem jazdy jest samojebka. W tym temacie "miszczem" dla mnie jest pewien chłopak z Włocławka ;-) Na razie się uczę.



Od Kobylanki walczyłem z wiatrem, który wiał silniej niż stało w prognozach. Walcząc o średnią zajechałem się. Brak jeżdżenia nie pomagał i przed Pyrzycami byłem juz bez sił. Dobił mnie przeterminowany baton z Biedronki, któremu termin minął w maju b.r. Dopiero kiedy zostały mi dwa kęsy stwierdziłem, że dziwnie smakuje. Co miałem w ustach wyplułem. Nie wywoływałem wymiotów, bo w sumie szkoda jedzenia ;-) Nie powinno mi zaszkodzić. Nie bez przyczyny w domu zwą mnie "śmietnikiem". Mój żołądek trawi wszystko. 
Niedojedzony zajechałem na Orlen w Pyrzycach. Tam wciagnąłem podwójnego Liona, odsapnąłem i ruszyłem w kierunku domu. Od ronda jazda była pierwszorzędna. Wiatr pchał mnie mocno na północ. Na liczniku chyba ani razy prękość nie spadła poniżej 30km/h. Przez większość trasy od Pyrzyc było to pomiędzy 35-40 km/h. Ujechałem sie mocno. Wszystko mnie boli. Nie miałem siły trzymać kierownicy, a nogi mam jak z drewna, ale tego mi było trzeba. Wiem, że kiepsko z formą, trzeba będzie to zmienić. Dlatego czas wziąć się do roboty, bo w przyszłym roku czeka mnie wyzwanie trudniejsze niż BBT.


Kategoria TdM


  • DST 11.60km
  • Czas 00:27
  • VAVG 25.78km/h
  • VMAX 53.24km/h
  • Sprzęt Speeder
  • Aktywność Jazda na rowerze

DPD

Czwartek, 2 października 2014 · dodano: 03.10.2014 | Komentarze 1

Już nie pamiętam kiedy ostatnio jechałem rowerem do pracy. Odkąd dostarczam Juniora do żłobka poruszam się samochodem. Niestety, ale przy takim natężeniu ruchu i "naszych" kierowcach przewożenie Juniora w foteliku rowerowym jest zbyt niebezpieczne.
Sama jazda bardzo przyjemna. Przy okazji mały "lans" w stroju BBT. W dalszym ciągu działa chyba "superkompensacja" po BBT, bo na trasie bezproblemowo mogę osiągać wyższe prędkości. Całkiem inne odczucia. Co to będzie jak wsiadę na "szosę" ;-)  Do poprawki jedynie ustawienie siodełka, które chyba jest za nisko. Przy pedałowaniu przy prędkościach ok. 40km/h podnosi mi tyłek.
Na Rondzie Solidarności standardowo niebezpieczna sytuacja. Pan w Fordzie Focusie kombi II generacji na numerach ZGL 27041 wymusił pierwszeństwo. Skończyło się na ostrym hamowaniu, wpadnięciu w poślizg i odbiciu się ręką od auta. Pan jak gdyby nigdy nic zjechał z ronda w ulicę Niepodległości i oddalił się. Na szczęście obyło się bez żadnych urazów, a co najważniejsze rower jest cały. 


Kategoria DPD


  • DST 50.01km
  • Czas 01:49
  • VAVG 27.53km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • HRmax 165 ( 91%)
  • HRavg 135 ( 74%)
  • Kalorie 1181kcal
  • Sprzęt Speeder
  • Aktywność Jazda na rowerze

Rundka po zmroku

Poniedziałek, 29 września 2014 · dodano: 30.09.2014 | Komentarze 3

Powrót do dobrej starej tradycji, gdy z braku czasu musiałem jeździć późnym wieczorem bądź bardzo wcześnie rano. Zanim wyruszyłem w kierunku Niedźwiedzia zahaczyłem o nową drogę pomiędzy Golczewem i Giżynkiem. Później zawitałem jeszcze do apteki i w końcu skierowałem się na starą trasę.
Za miastem co jakiś czas dusiłem w oparach dymo-mgły która ścieliła się gęsto w okolicach ogródków działkowych i w pobliżu wiosek. Dawno nie jechałem tej trasy i było trochę jakoś straszno. Ciemno, nic nie widać i na dodatek ujadające psy. Bałem się, że wyskoczy jakiś znienacka, dlatego niektóre fragmenty przejeżdżałem szybciej niż planowałem.
Chyba w końcu udało mi się znaleźć w miarę dobre ustawienie bloków. Kolana prawie wcale się nie odzywają mimo tego, że dość mocno cisnąłem. Ciekawe ile czasu zajmie mi znalezienie optymalnej pozycji na szosówce?
Mając w perspektywie więcej takich jazd postanowiłem w końcu zainwestować w drugi komplet akumulatorków do lampki. Padło na Eneloop. Ciekawe jak będą się sprawować?

Jak wkleić mapkę z nowej wersji?

LINK DO ST

Rozwiązaniem jest eksport GPX do RWG







  • DST 64.75km
  • Czas 02:35
  • VAVG 25.06km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • HRmax 164
  • HRavg 116
  • Kalorie 1224kcal
  • Sprzęt Speeder
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kiekrz - Wronki

Środa, 24 września 2014 · dodano: 24.09.2014 | Komentarze 2

Szkolenie zakończyło się szybciej i już przed południem byłem w drodze. Na pożegnanie pamiątkowa fotka.



No i jeszcze fotka kafejki w Kiekrzu gdzie wciągnąłem wczoraj sernik i zapiłem pyszną kawą.



Zamierzałem zrobić ok. 80 km klucząc po lokalnych drogach przemieszczając się w kierunku Wronek. Po godzinie dotarł do mnie sms od Kasi z godzinami odjazdów pociagów. Niestety, ale musiałem zweryfikować plany, bo we Wronkach musiałem być przed 14:30. Ruch na bocznych drogach był niewielki. Nawierzchnia trafiała się różna, od świetnej



do takiej, która przywoływała wspomnienia z maratonu Podróżnika



W Kazimierzu na rynku zrobiłem zakupy w cukierni. Wybór był znikomy, musiałem zadowolić się dwoma pączkami z jabłkiem. Pochłonąłem je zanim wyjechałem z miejcowości. Kilka km przed Szamotułami wjeżdzam na drogę wojewódzką. Po jakimś czasie trafia się nawet niezła DDR, na któej wyprzedzam rowerzystkę, której wygląda dość "podróżniczo", włącznie  z sakwami Crosso. Mówię dzień dobry i gnam dalej pchany południowo-zachodnium wiatrem. W Szamotułach dokupuję trzy drożdżówki i butelkę wody. W bidonie rozrabiam izotonik i wyruszam na ostatni etap do Wronek. Jadę szybko, dlatego na dworzec PKP przybywam z półgodzinnym wyprzedzeniem. Kupuję bilet i dla zabicia czasu robię kilka zdjęć, a na Nokii wpisuję przelot na BS. Opis uzupełniam już w domu wieczorem.



Mam szczęście, do trafiam na nowy skład. Nie musiałem gnieździć się w przedziale dla podróżnych z dużym bagażem podręcznym dusząc się w oparach dymu tytoniowego. Zamiast tego jechałem w klimatyzowanym przedziale z WiFi na pokładzie i czystą, wypasioną toaletą pod nosem. Speeder też nie narzekał.



Będę musiał jeszcze policzyć nowe gminy, bo trochę i wpadło podczas tego wyjazdu do Kiekrza.




  • DST 196.65km
  • Czas 07:48
  • VAVG 25.21km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • HRmax 164
  • HRavg 125
  • Kalorie 4466kcal
  • Sprzęt Speeder
  • Aktywność Jazda na rowerze

Stargard - Kiekrz

Poniedziałek, 22 września 2014 · dodano: 24.09.2014 | Komentarze 8


Wyjazd służbowy na szkolenie. Wyruszyłem ok. 09:00 obierając kurs na Choszczno. Początek drogi za ciągnikiem. Dzięki temu, że jechał ok. 23km/h mogłem spokojnie się rozgrzać.



Aż do Bierzwnika jechałem znanymi mi drogami. Nawierzchnia była dobra, a ruch pojazdów umiarkowany. Było dość chłodno. Wiał mocny zachodni wiatr, któy czasem rzucał mną na boki. Leżąc na lemondce musiałem zachować czujność. Po jakimś czasie dotarłem do Dobiegniewa. Nigdy wcześniej nie byłem tu rowerem.


Miasteczko przywitało mnie lekkim podjazdem i kilkuminutowym przymusowym postojem przed zamkniętym szlabanem.



Do Drezdenka docieram pokonując niezliczoną liczbę hopek. Po drodze napotykam chyba dość niecodzienny widok. Pole kwitnacego przepaku.


Na koniec jeszcze lekka masakra na bruku, ale szybko idę w ślady tubylca i do miasteczka dojeżdżam jadąc szutrowym paskiem pobocza.



Na orlenie w Drezdenku robię sobie dłuższy postój. Zjadam mega hot-doga, piję gorącą czekoladę. Najwyższy czas, bo już zaczyna mi odcinać prąd. Zapominam się, że na bagażniku mam sakwy i walczę o średnią powyżej 25km/h. Z balastem nie jest jednak łatwo. Nie dość, że waży, to jeszcze stawia opór powietrzu.



Droga do Międzychodu dość kiepska. Skraj jezdni tragicznym stanie, dlatego często jadę dość blisko środka, ale co jakiś czas muszę uciekać na bok. Ruch całkiem spory. Tuż przed Międzychodem stan asfaltu się poprawia, ale i tak jestem "zmuszony" wjechać na DDR. Mimo, że z kostki to jedzie się dobrze , bo "klocki" są sfazowane.

 
Za Międzychodem zaczynają się hopki. Nie jest lekko. Na dodatek wjeżdżam na DK24, która jest zatłoczona. Na sczęście sytuację ratuje pas wąskiego pobocza, który daje mi jako takie poczucie bezpieczeństwa. Gdyby nie on uciekłbym natychmiast na boczne drogi.



Odcinek na DK 24 i DK 92 mimo ruchu jedzie się bardzo dobrze, głównie za sprawą mocnego wiatru, który teraz pcha mnie do celu. Z powodu zakazu ruchu rowerów na obwodnicy Pniew jestem zmuszony przeejchać przez miasto. Późniejsze włączenie się do ruchu na DK 92 graniczy niemal z cudem z powodu sznurków ciężarwek ciągnących z obu kierunków. Z DK 92 zjeżdżam w Tarnowie Podgórnym. Niestety następnym razem będę omijał tą  miejscowość, bo rozwiązania dla rowerzystów to kpina. Mimo DDR z masy bitumicznej wkurzał nie znak "koniec DDR" przed każdym skrzyżowaniem. Zmusza to rowerzystę do zsiadania i przeprowadzania roweru przez jezdnię. Ostanio takie debilne rozwiązanie widziałem w Kłodawie koło Gorzowa Wlpk. 



Ostatnie kilkanaście km do Kiekrza pokonałem drogami lokalnymi i o 17:30 zameldowałem się u celu podróży.
Był to pierwszy dłuższy wyjazd od czasu BBT i to było czuć. Kilka razy odcinało mi prąd. Ratowałem się hot-dogami i pepsi na stacjach benzynowych. Starałem się utrzymać średnią ponad 25km/h i to się udało. Jednak trochę się styrałem, głównie za sprawą bocznego wiatru i ok. 15kg bagażu.
Test stroju BBT wypadł dość pomyślnie. Na duży plus wkładka w spodenkach, która z wyglądu niepozorna okazała się bardzo wygodna. Jest co najmniej tak dobra jak ta w spodenkach Vezuvio. Gorzej z koszulką. Zamek jest do niczego. Nie można otowrzyć go jedną ręką, bo się zacina. Przy szyi nie ma żadnej osłony suwaka, który skutecznie odbija się na grdyce. No i sama koszulka byłaby poręczniejsza gdyby zamek był wszyty na całej długości. Na trasie takie udogodnienie może być nieocenione.
Po drodze zjadłem dwie drożdżówki, dwa hot-dogi, wypiłem 1 litr wody, 0,5 litra pepsi oraz gorącą czekoladę. 




  • DST 40.63km
  • Czas 01:26
  • VAVG 28.35km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Sprzęt Speeder
  • Aktywność Jazda na rowerze

"Lans na dzielni"

Niedziela, 21 września 2014 · dodano: 24.09.2014 | Komentarze 4

Pierwszy wyjazd w nowym stroju, któy odebrałem rano w Rewalu. Przy okazji zakończenia sezonu maratonów szosowych odbyło się rónież uroczyste wręczenie strojów BBT dla uczestników ultramaratonu. Miałem jechać tam rowerem, ale burza skutecznie wystraszyła mnie i w końcu dotarłem tam samochodem. W sumie dobrze się stało, bo zrobiłem dobry uczynek przy pomocy samochodu podrzucając znajomego do Stargardu na pociąg do Wawy. Poniżej zdjęcie autorstwa ? wykonanego aparatem Kota.



Po powrocie do domu w końcu udało mi się wyrwać wieczorem na pierwszą przejażdżkę w nowych fatałaszkach. Zrobiłem szybka rundkę do Niedźwiedzia. W drtodze powrotnej muisałem przyśpieszyć, bo od strony Sczecina ciagnęły złowrogie chmury. W trakcie jazdy obowiązkowa samoj....ka.



Strój wygląda nieźle. Więcej na jego temat będzie można powiedzieć po dłuższej jeździe.




  • DST 1014.60km
  • Czas 55:10
  • VAVG 18.39km/h
  • VMAX 62.40km/h
  • HRmax 171 ( 94%)
  • HRavg 117 ( 64%)
  • Kalorie 23455kcal
  • Podjazdy 4600m
  • Sprzęt Speeder
  • Aktywność Jazda na rowerze

BBT 2014

Poniedziałek, 25 sierpnia 2014 · dodano: 28.08.2014 | Komentarze 28

PODANY CZAS TO CZAS BRUTTO PRZEJAZDU ZGODNY Z OFICJALNYMI WYNIKAMI BBT 2014. CZAS NETTO JAZDY TO 42H 46 MIN.

Moim założeniem głównym było po prostu zmieścić się w limicie. Bardziej ambitny cel zakładał dojazd do mety jeszcze w świetle dnia, czyli w czasie mniejszym niż 60h. Po cichu liczyłem, że uda mi się pobić czas Transatlantyka, no i na trasie chciałem powalczyć z Turystą, który mimo, że mocniejszy to jechał w podobnym stylu, czyli na cięższym rowerze i z sakwą. Jak wyszło to można przeczytać poniżej.

Rano jem podwójną porcję turbo zupki, wypijam gorącą czekoladę, ubieram się i z plecakiem na grzbiecie ruszam na prom.



Przybywam dość wcześnie, oddaję rzeczy na przepak, montują mi lokalizator GPS, który ląduje na bagażniku. Dzięki temu obydwa bidony zostają w koszykach na ramie, a ten dodatkowy przy lemondce służy jako uchwyt do kabanosów. Wraz z pozostałymi członkami mojej grupy ustawiam się na starcie. Oprócz mnie na rampie stali: Hipcia z Hipkiem, Tytan, Hubert oraz Tomek. Syrena promu „Bielik” daje sygnał do startu więc ruszamy.


START – PK 2 Drawsko Pomorskie – Hipcia TGV (130km)
Od samego startu Hipki narzucają szybkie tempo, czyli dzida od startu. Współpraca w grupie idzie sprawnie, jednak moim problemem jest niedziałający licznik. Wiem, że jest dość szybko o czym informuje mnie puls wyższy niż powinien być.




Gdzieś za Wolinem grupa zaczyna się kurczyć. Zostaje nas czwórka, Hipki, ja i Tomek. Hipcia cały cza czas narzuca wysokie ( za wysokie jak na mnie) tempo. Moje modlitwy, aby zwolniła, bądź załapała gumę i dała odetchnąć nie zostają wysłuchane. Dochodzi do tego, że wychodząc na zmianę czasem nas urywa !!! na moje nieśmiałe pytanie jak szybko jedziemy liderka odpowiada: 34km/h, średnia 34km/h. Moje przerażenie wzbudza jej stwierdzenie, że nie musimy zatrzymywać się na PK w Płotach. Jednak daje się przekonać i na kilka minut zatrzymujemy się tam. Spotykamy na PK Górala Nizinnego, który prawie natychmiast rusza widząc nas, oraz Turystę, który konsekwentnie realizuje swój plan i jedzie swoim tempem. Szybko wyruszamy w dalszą drogę i po chwili wchłaniamy Górala oraz jeszcze kogoś. Powoli zaczynam odczuwać dziwne bóle w okolicach kolan. Daje o sobie znać zabawa z montażem nowych bloków oraz jazda na blacie z kosmicznymi jak na mnie prędkościami. Powoli zaczynam myśleć nad wycofaniem się z grupy Hipci, jednak dociągam jeszcze z nimi do następnego punktu w Drawsku Pomorskim. Prędkość średnia na tym odcinku to ponad 33km/h.
PK 2 Drawsko Pomorskie – PK 3 Piła (228km)
Szybko zbieramy się do wyjazdu. Jakiś czas kontynuuję jeszcze jazdę z Hipkami i Tomkiem, ale w końcu ( o 150 km za późno) odzywa się głos rozsądku i postanawiam się od nich odłączyć. Od tego momentu rozpoczyna się moja walka o przeżycie i dojechanie do końca. Praktycznie od 150km do 960km jazda będzie bardzo asekuracyjna. Do Kalisza Pomorskiego dociągam jadąc bardzo łagodnie, aby uspokoić tętno, zejść poniżej 125 i pozwolić mięśniom zacząć się regenerować. Przez jakiś czas kontynuuję jazdę za jednym z zawodników maratonu, ale on wkróce lekko przyśpiesza i zostaję sam :-(



Jazdę kontynuuję na środkowej tarczy. Ból kolan spowodowany złym ustawieniem bloków cały czas daje znać o sobie. Blat do końca maratonu zagości z przodu bardzo rzadko. W Kaliszu Pom. skręcam na wchód i z wiatrem jadę w kierunku Piły. Po drodze wyprzedza mnie WujekG. Jednak kilka km dalej spostrzegam jego ścigacza w rowie a on sam buszuje w krzakach.



Później już jakoś nie kojarzę, żeby mnie wyprzedzał. Może miał na trasie jakieś problemy? Szkoda, bo sympatyczny gość. Przed Wałczem dołącza do mnie ekipa Edka, która nie wie jak przejechać przez miasto i dojechać do Piły. Sprawnie pokonujemy Wałcz. W międzyczasie dołącza do nas na krótko inna ekipa.



Łatwo odnajduję punkt na którym czeka już mój kolega Daniel z małżonką. Dodaje mi to otuchy. Rozmowa z nimi podbudowuje mnie.



Uzupełniam bidony, pakuję drożdżówkę do kieszeni i ruszam sam w dalszą drogę mimo, że Edek zachęca mnie do kręcenia z nimi. Bardzo polubili mnie, a raczej moją nawigację ;-) Odmawiam, bo jazda ich tempem mogła oznaczać dobicie mnie do końca.
PK3 Piła – PK4 Kruszyn/Bydgoszcz (306km)
Etap bez historii. Wiatr w dalszym ciągu pcha mnie do przodu, oszczędzam kolana i staram się utrzymać puls w okolicach 120 uderzeń. Bardzo nudny etap, na którym jednak ponownie spotyka mnie coś budującego. Kibice Keto dopingiem dodają mi skrzydeł.



Po drodze spotykam Krzyśka „Blondasa”, który za Wyrzyskiem ubiera się w coś przeciwdeszczowego, bo zaczyna padać. Chwilę potem dojeżdża do mnie, rozmawiamy chwilę, ale on oddala się bo moje tempo jest nadal dość spacerowe. Przy zapadającym zmierzchu dojeżdżam na DPK przed Bydgoszczą. Jem tam dwudaniowy obiad i przygotowuję się do jazdy nocnej. Ubieram forumową bluzę, zakładam odblaski na kostki, uzupełniam zapas proszków do sporządzania izotoników. Na zdjęciu poniżej (autorstwa Agi) czekam na podbicie książeczki. Obok stoi Daniel Śmieja oraz Turysta, z którym często spotykałem się na trasie.


 
PK4 – PK5 Toruń (370km)
Na tym etapie jadę z Krzyśkiem. Trasa jest bardzo monotonna, prowadzi obwodnicami miast i wiedzie przez lasy, nuda, nuda, nuda… Co jakiś czas rozjeżdżamy się z Krzyśkiem, który albo gna za szybszymi, albo zajeżdża na stację na siks top i zakup coli. Na tym odcinku bardzo uwidacznia się korzyść z posiadania nawigacji. Niektórzy błądzili tutaj i zwiedzali po drodze Fordon. Punkt w Toruniu mimo, że skromny to bardzo mi się podoba, ponieważ braki nadrabia bardzo sympatyczna obsługa. Wypijam tam trzy szklanki coli, jedną soku Kubuś i wciągam trzy wafelki. Po jakimś czasie ruszamy z Krzyśkiem w dalszą drogę. Wcześniej próbuję poraz kolejny wyregulować bloki. Jak się okaże bez powodzenia. Kolana będą bolały juz do końca.
PK5-PK6 Włocławek (426km)
Po chwili od ruszenia Krzysiek zatrzymuje się na sik stop, ale mówi, żebym nie czekał i jechał dalej. Oddalam się moim spokojnym tempem licząc, że wkrótce mnie dojdzie. Po drodze wyprzedza mnie jednak jakiś solista. Postanawiam go trochę pogonić. Jakiś czas jadę za nim, a zachęconym sms-owym dopingiem Michussa wyprzedzam i cisnę w stronę Włocławka. Szybko jednak ból kolan pokazuje jaka strategia rządzi do mety i jestem zmuszony zwolnić. Mimo tego Krzysiek aż do PK we Włocławku nie dochodzi mnie, chociaż na punkcie pojawia się tuż po mnie. W namiocie oprócz niego urzędu Marek „Transatlantyk” od którego tak naprawdę zaczęła się moja przygoda z BBT. Dwa lata temu spotkałem go na PK w Płotach kiedy obserwowałem BBT 2012. Natchnął mnie wtedy do udziału w tej imprezie, choć moje ówcześnie teksty na ten temat Wax przyjął z dużym politowaniem. Zdjecie z 2012 z PK w Płotach.



Tuż po mnie na punkcie pojawił się Turysta, który był dla mnie punktem odniesienia na tym maratonie. Jak najdłużej chciałem utrzymać mu kroku. Po spożyciu małego co nieco ruszyliśmy z Krzyśkiem w dalszą drogę.
PK6-PK7 Gąbin (486km)
Droga upłynęła na pogawędkach Krzyśkiem. Jego tempo dostosowało się trochę do mojego ponieważ zaczął narzekać na jakąś dolegliwość kolana. Mniej więcej w połowie odcinka dołączył do nas Marek „Transatlantyk”, który wcześniej uciął sobie drzemkę na przystanku. W tym składzie dojeżdżamy do Gąbina.
PK7-PK8 Żyrardów (558km)
Z Gąbina wyruszam razem z Krzyśkiem. Nie pamiętam dobrze, ale nasze drogi co jakiś czas się rozłączają. Na tym odcinku mam kryzys. Dopada mnie znużenie i myślę o drzemce.



W trasie spostzregam, że do mety juz tylko 513 km, czyli tyle co maraton Podróżnika. Momentalnie przyśpieszam rozochocony o 0,1 km/h.



Przez pewien okres jadę sam, ale do Żyrardowa docieramy już razem. Tuz przed punktem Krzysiek ratuje jeszcze z opresji staruszkę, której klucz zaciął się w zamku furtki do posesji. Pani udziela nam błogosławieństwa i już wiemy, że dotrzemy do mety.



Na punkt docieramy o godz. 09:03, 24 godziny po starcie, co oznacza, że mój nowy dobowy rekord przebiegu to 558 km.
PK8-PK9 Białobrzegi (631km)
Z punktu wyruszamy razem, ale wkrótce Krzysiek zjeżdża do boksu, bo dopada go senność. Aż do Białobrzegów jadę sam, po drodze ratując z opresji grupę Keto, która trochę zabłądziła przy wyjeździe z Mszczonowa. Na tym odcinku zaczyna padać i nie odpuszcza aż do Białobrzegów. Sam PK bardzo skromnie zaopatrzony, chyba jedna drożdżówka na głowę oraz kawa i herbata. Nie jem i nie piję tam nic. Ubieram tylko suche wełniane skarpety. Grupka przemoczonych kolarzy stłoczonych w holu czekała na koniec opadów, szykując się w międzyczasie prowizoryczne kamizelki z worków na śmieci. Wyruszam jak najszybciej, bo już wierzę, że zdołam dotrzeć do następnego DPK w Iłży, gdzie zamierzałem się zdrzemnąć.
PK9-PK10 Iłża(689km)
Do Radomia wjeżdżam jadąc po DDR. Nie chcę niepotrzebnie drażnić kierowców, poza tym moje tempo jazdy w ogóle na tym nie cierpi. Zaczynają niepokoić mnie ciemne chmury zbierające się nad miastem. Wyjeżdżając z Radomia staram się przyśpieszyć, żeby uciec przed deszczem, ale na nic się to zdaje i już po chwili moknę w strugach deszczu.



Zjeżdżam szybko na przystanek ponieważ muszę zabezpieczyć telefon i dokumenty, wkładając je do foliowej torebki. Przy okazji wymieniam baterie w tylnej lampce. Będąc już przemoczonym nie czekam na koniec opadów tylko ruszam, żeby jak najszybciej dotrzeć do DPK o odpocząć. Po dojechaniu do Zajazdu Moya spotykam Grzegorza (James77z BS), który szykuje się do wyjazdu. Jem obiad i zajmuję miejsce w pokoju. Biorę prysznic, zmieniam ubrania na suche z przepaku, smaruję obolałe kolana i po raz kolejny próbuję wyregulować bloki. To już ostatni raz, bo „wyrabiam” otwory w śrubach i ich odkręcenie nie będzie już możliwe. Nie czując zmęczenia i słysząc dobre wieści na temat prognozy pogody ruszam w dalszą drogę.
PK10-PK11 Nowa Dęba (802km)
Kilka km za Iłżą zaczyna jednak padać. Zatrzymuję się na przystanku i przebieram się w ubrania na deszcz. Do Ostrowca deszcz jest jeszcze znośny, ale w samym mieście zaczyna mocno padać. Czekam na przystanku ok 20 min i kiedy deszcz lżeje ruszam w dalszą drogę. Na bezchmurnym niebie pojawiają się gwiazdy. Oznacza to jednak spadek temperatury. Ponownie zatrzymuję się i ubieram cieplejsze rzeczy. W Opatowie zajeżdżam na Orlen i dogrzewam się pijąc gorącą czekoladę. Jeden z kolarzy chcę jechać ze mną, ale wiem, że to nie zadziała, dlatego przepraszam go i ruszam dalej sam. Droga do Nowej dęby dłuży się niesamowicie. Trzymam spokojne tempo i docieram tam po prawie 5 godzinach jazdy. Ku mojemu zdziwieniu spotykam tam Turystę, który uciął sobie na tym punkcie drzemkę, oraz Transatlantyka, który przyjeżdża chwilę po mnie. Pałaszuję dwie porcje makaronu, wypijam jedną kawę oraz zapycham się ciastem. Po nieco przydługich przygotowaniach wyruszam w dalszą drogę doczepiając się do Turysty.
PK11-PK12 Rzeszów/Boguchwała (860)
Snujemy się powoli. Turysta narzeka na ścięgno Achillesa, a ja marudzę z moimi kolanami, para para olimpijczyków na trasie. Im bliżej Rzeszowa, tym większe czuję znużenie. Pilnuję tylko, żeby nie zgubić Turysty. Wspominam mu, że chętnie zdrzemnąłbym się na przystanku. Na nieszczęście po drodze nie mijamy żadnej wiaty. Tuż przed Rzeszowem zjeżdżamy na stację benzynową. Ja piję espresso, a Turysta delektuje się kawą przy okazji dogrzewając się we wnętrzu. Ja uciekłbym stamtąd jak najszybciej, bo ciepło szybko mnie rozkłada. W miarę otrzeźwieni ruszamy dalej. Po drodze natykamy się na grupkę kolarzy, która nie jest pewna drogi do punktu. Przejeżdżają razem z nami przez Rzeszów. Na punkcie dopada mnie duże znużenie, postanawiam się zdrzemnąć. Turysta po wciągnięciu żurku rusza natychmiast w dalszą drogę, a ja zalegam na zewnątrz zajazdu pod wiatą. Siadam na ławce i kładę głowę na stole. Po 15 minutach budzę się, ale czuję, że to za mało. Po kolejnych 10 minutach następuje cudownie zresetowanie organizmu. Nie czuję zmęczenia, jestem rześki jak poranna bryza. Szykuję się do jazdy i spotykam Marka „Memorka”. Spodziewałem się, że dojdzie mnie znacznie wcześniej, ale problemy techniczne i żołądkowe źle wpłynęły na tempo jego jazdy. Po kilku minutach pogawędki ruszam w kierunku punktu w Brzozowie/ Starej Wsi.
PK12-PK13 Brzozów/Stara Wieś (904km)
Pogoda się poprawiła, świeci słońce i wieje lekki wietrzyk. Szybko robi mi się za gorąco dlatego przebieram się lżejsze rzeczy. Teren robi się bardziej pagórkowaty, zaliczam pierwszy podjazd oznaczony jako 6%. Wchodzi gładko, chociaż oszczędzam się i jadę na przełożeniu komunijnym. Po kilku pagórkach pośród ładnych widoków dojeżdżam do kolejnego punktu, który zabezpiecza koło gospodyń wiejskich. Widzę wyjeżdżającego Turystę, co dziwi mnie trochę ponieważ z Rzeszowa ruszał długo przede mną. Motywuje mnie to zagęszczania ruchów na PK, ale dowiaduję się, że Turysta bardzo narzeka na swoją kontuzję dlatego odchodzi mi chęć, żeby go gonić. Zjadam żurek, kilka kawałków ciasta. Po chwili na punkt wpada Memorek, który słodząc gospodyniom zyskuje ich dozgonną wdzięczność przy okazji otrzymując propozycję matrymonialną. Przed odjazdem pakuję jeszcze do kieszonki pyszną kanapkę.
PK13-PK14 Ustrzyki Dolne (955km)
Droga do Ustrzyk Dln. jest bardzo monotonna, ciągnie się przez niezliczone ilości hopek. Dobija fakt, że do PK jest kilkanaście km dalej niż stoi w książeczce. Urozmaiceniem jest przejazd przez Sanok i Lesko, gdzie za każdym razem trzeba zmierzyć się z dość solidnymi ściankami, oraz urokliwe kościółki.




Na serpentynie wyjazdowej z Sanoka spotykam Turystę, który cyka mi fotkę kiedy mielę na swoim 30x25.



Zatrzymuję się, rozmawiamy chwilę na tematy kontuzji i tego jak różne środki nie pomagają zwalczyć bólu i ruszamy w dalszą drogę. Mając trochę szybsze tempo zwiększam dystans do Turysty. Po drodze minie mnie jeszcze kiedy będę smarował się i dojadał na poboczu, ale szybko go wyprzedzę i spotkamy się dopiero w Ustrzykach Dolnych na punkcie. Na górce za Leskiem można już podziwiać panoramę Bieszczad. Widząc wyższe górki wyrywa mi się: "o w mordę, moje biedne kolana".



W międzyczasie wyprzedza mnie Memorek i wielu innych kolarzy. Mam wrażenie, że nie wyprzedziła mnie jeszcze tylko moja babcia, Wąski oraz Eranis. Bez trudu trafiam na punkt holując za sobą dwóch zgubionych uczestników. Na punkcie spędzam dużo czasu. Zbyt długo celebruję przygotowania do zmierzenia się z najtrudniejszym etapem, tak że na punkt dojeżdża Turysta i rusza z niego tuż przede mną. Pojawia się też Krzysiek „Blondas”, ale nie czekam na niego bo chcę jak najszybciej mieć już BBT za sobą, poza tym postanawiam dogonić czterech kolarzy, którzy ruszyli kilka minut przede mną.
PK14-META (1008km)
Ruszam z kopyta, skręcam w prawo i z pełnym impetem wjeżdżam na podwórze jakieś posesji. Naprawiam swój błąd nawigacyjny i za drugim razem skręcam już dobrze. Muszę się jednak zatrzymać ponieważ w tym momencie wyczerpują się baterie w GPS. Szybka wymiana i ruszam dalej. Daję z siebie wszystko i okazuje się, że nogi tylko bolą, poza tym są w pełni sprawne. Udaje mi się wyprzedzić tych, których zamierzałem, chociaż jeden z nich chyba złapał gumę, dlatego musiał się zatrzymać. Na podjazdach nie oszczędzam się, jednak wszystkie hopki pokonuję na siedząco. Na zjazdach dokręcam ile mogę. Kilka razy jest dość niebezpiecznie, kiedy auta z naprzeciwka wyprzedzają. Hamowanie jest nieskuteczne, klocki po kilku razach szybko się kończą. Około 14 km przed metą dojeżdża do mnie jeden kolarz. Dobrze nam się rozmawia. Czując bliskość mety odpuszczam napinkę i kręcę do końca spokojnym tempem. O godz. 16:15 dojeżdżam do mety i po 55 godzinach i 10 minutach jazdy pokonuję całą drogę od Świnoujścia do Ustrzyk Górnych.
Podziękowania dla Michussa za udostępnienie nawigacji bez której byłoby trudniej o dobra jazdę oraz za smsm wspierające mnie na trasie, a także dla Kviato również dopingował mnie sms-owo w czasie jazdy. Dziękuję również tym z którymi miałem okazje pokonąc sporą część trasy,w szczególności Blondasowi i Turyście.
Na drugi dzień rano dekoracja i długo wyczekiwany, mój wymarzony medal. Zdjęcie autorstwa Mareckiego.



Mina zwycięzcy - bezcenna ;-)



W czasie maratonu wypiłem:

  • 6 litrów izotoników
  • 2 litry wody
  • litr coli
  • 3 kawy
  • 2 gorące czekolady
  • 2 espresso
  • szklanka soku Kubuś
Zjadłem:
  • dwa obiady dwudaniowe (rosół, schabowy z ziemniakami i surówką)
  • 3 porcje makaronu z sosem
  • zupa pomidorowa
  • żurek
  • 10 kawałków ciasta
  • 3 kanapki
  • 3 drożdżówki
  • 2 batony
  • 1 chałwa
  • 4 banany
  • 4 żele energetyczne

W czasie jazdy byłem ubrany w spodenki BCM Novatex Vezuvio z wkładką Rekord Sat Man. Bardzo dobre, choć po nasiąknięciu wodą podczas deszczu boczne "skrzydełka" podwijały się i spowodowały lekkie otarcia pachwiny. Używałem siatkowej "potówki" Giordany, która sprawdziła się bardzo dobrze również jako izolacja przed zimnym powietrzem trzymając koszulkę z dala od ciała. Koszulki były zwykłe kupione okazyjnie na Allegro. Do ochrony przed deszczem miałem kurtkę Vaude z membraną Ceplex Active. Również sprawdziła się świetnie, nie przemokła i dodatkowo bardzo dobrze oddychała, ale przy moich prędkościach nie można było się spodziewać nadmiernej potliwości. Minusem kurtki dla mnie był zbyt krótki tył. Woda ściekała na tył spodenek i moczyła wkładkę. Buty, których użyłem to Shimano SH-R078. Były bardzo wygodne, nie spodowodowały otarć ani odcisków. Jedyny dyskomfort to lekki ból spodniej części lewej stopy. Na wierzch w chłodzie używałem lekko ocieplanej bluzy z Decathlonu wyposażonej w przedniej części w membranę wiatroszczelną. Jakom wariację na chłód używałem także cienką podkoszulkę z wełny merynosa. Była bardzo lekka i nie powodowała przegrzania. Dopełnieniem stroju na chłód były  rękawiczki z windstoperem, cienka czapeczka pod kask, oraz polarowy buff.

Uważam, że sprzętowo byłem przygotowany bardzo dobrze. Rower spisał się bez zarzutu. Dyskusyjne może być zabieranie sakwy i 6 kg rzeczy z soba, ale pierwszy BBT miał lekcją, a nie walką o jak najlepszy czas. Celowałem w 60 godzin i się udało. Muszę jednak przyznać, że gdyby nie kardynalne dwa błędy jakie popełniłem dzień przed startem oraz tuż po starcie, wynik mógłbyć lepszy. Kontuzje nóg spowodowane złym ustawieniem bloków i naginką przez pierwsze km z Hipkami spowodowały, że pozostały dystans musiałem jechać dużo wolniej oszczędzając kolana.

Urazy / kontuzje jakich doznałem podczas maratonu:
  • zdrętwienie prawego małego palca, 
  • zdrętwienie środkowego palucha lewej stopy,
  • ból kolan (skończył się wraz z zejściem z roweru),
  • potworny ból wzdłuż piszczeli (przemija, ale tydzień po maratonie jeszcze go czuję)
  • lekkie otarcie pachwin,
  • bolący, lekko otarty i odciśnięty tyłek.
Tuż po maratonie nie miałem żadnych zakwasów. Nie ma się jednalk co dziwić, bo poza początkiem z Hipkami tempo jazdy było na tyle wolne, że mięśnie nie miały prawa się zakwasić. 
Nawigacja użyczona przez Michussa wydatnie wpłynęła na komfort psychiczny na trasie. Nie wyobrażam sobie kolejnej edycji bez takiego sprzętu. 
Ostatnie gorzkie słowo pod swoim adresem. Niestety okazałem się egoistą kiedy na ostatnim PK nie wziąłem od Turysty jego sakwy. Mimo bólu kolan z pewnością dałbym radę wjechać z większym obciązeniem na górę. Będę musiał jakoś żyć z piętnem egositycznego palanta. Jacek przepraszam.

Zastrzegam sobie prawo do wprowadzania poprawek w miarę pojawiania się prześwitów w pamięci bądź pojawienia się nowych „prawdziwszych” faktów lub przeczytaniu relacji innych uczestników. Relację postaram się wzbogacać zdjęciami w miarę wykradania ich od innych uczestników.

Już nie mogę się doczekać kolejnej edycji i startu w niej. Najprawdopodobniej wystartuję na "prawdziwej" szosówce. Wiem, że pisemne deklaracje mają dużą moc, dlatego już teraz oznamiam, że miom celem w 2016 roku będzie zejście poniżej 50h. Przy rozsądniejszej jeździe i krótszych postojach na PK jest to osiągnięcia. Rozważałem jazdę SOLO, ale mam jeszcze dwa lata, żeby się określić.

No i na koniec jeszcze oryginalny ślad z mojego przejazdu. Wyciągnął go z Garmina i zlepił z kilku części Michuss - jeszcze raz dzięki. Od razu nasuwa się pytanie: dlaczego zmarudziłem na trasie prawie 13 godzin? Następnym razem do poprawki ;-)





  • DST 21.00km
  • Czas 01:18
  • VAVG 16.15km/h
  • Sprzęt Speeder
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dzień przed BBT 2014

Piątek, 22 sierpnia 2014 · dodano: 28.08.2014 | Komentarze 3

Na stację dotarłem na rowerze, targając na plecach ciężki plecak. Do Świnoujścia udałem się porannym pociągiem Regio. Podróżowałem w komfortowych warunkach. Speeder miał nieco gorzej ponieważ w nowych Impulsach miejsca na rowery to fikcja. Jednak jakoś dało się go przymocować przy pomocy pasów dla wózków inwalidzkich i podróżował w miarę bezpiecznie.



W Szczecinie dosiadł się Jacek „Turysta”, który w czasie MP zdeklasował innych jadąc na swoim turystycznym rowerze. Po cichu liczyłem, że uda mi się z nim nawiązać jakąś walkę na trasie BBT, tym bardziej, że nasze rowery i bagaże na trasę były w miarę porównywalne. Obaj mieliśmy jechać z sakwami. Oprócz Turysty wsiadł również Hubert, z którym miałem startować w grupie. Jego rower również nie miał nic wspólnego ze ściganiem. Był to zwykły cross, nawet niespecjalnie przystosowany do długodystansowej jazdy, brak rogów, lemondki itp.
Po dojechaniu do Świnoujścia od razu ruszyliśmy z Hubertem w stronę bazy maratonu.



Najpierw zakwaterowałem się, a później poszedłem odebrać pakiet startowy. W międzyczasie dokonałem podziału bagażu na przepaki i na metę. Oglądając buty stwierdziłem, że bloki są już tak zużyte, że muszę je wymienić. Zamiast „Looków” zamontowałem bloki, które były w zestawie z pedałami, kiedy kupowałem je w Decathlonie. Niestety była to brzemienna w skutkach decyzja, która zaważyła na całym przebiegu maratonu. Miałem się o tym przekonać już następnego dnia rano gnając na złamanie karku z Hipkami. Nieświadomy błędu wziąłem jeszcze udział w odprawie technicznej, po której pozowaliśmy do formowego zdjęcia,a następnie ruszyłem z resztą kompanii na masę ulicami Świnoujścia. Zdjęcie pochodzi z forum podrozerowerowe.info.



Po części oficjalnej wróciłem do schroniska, poczyniłem ostatnie przygotowania i poszedłem spać. Zasnąłem bez trudu, bo nie wiedziałem co czeka mnie w sobotę.