Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi 4gotten z miasteczka Stargard. Mam przejechane 30581.47 kilometrów w tym 199.70 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.86 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy 4gotten.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

> 100

Dystans całkowity:1983.05 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:81:17
Średnia prędkość:24.40 km/h
Maksymalna prędkość:69.70 km/h
Suma podjazdów:7008 m
Maks. tętno maksymalne:198 (109 %)
Maks. tętno średnie:140 (77 %)
Suma kalorii:45341 kcal
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:180.28 km i 7h 23m
Więcej statystyk
  • DST 335.00km
  • Czas 13:35
  • VAVG 24.66km/h
  • VMAX 69.70km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • HRmax 181 (100%)
  • HRavg 139 ( 76%)
  • Kalorie 8402kcal
  • Podjazdy 2965m
  • Sprzęt Szarak
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

W(y)prawka Kaszubska

Sobota, 25 kwietnia 2015 · dodano: 27.04.2015 | Komentarze 13




























Jazda w ramach forumowej imprezki zorganizowanej przez Turystę, wspartej przez innych dobrych ludzi ;-) 
Początkowo deklarowałem się na dłuższy dystans, ale "chorowity" okres ostatniego miesiąca źle wpłynął na przygotowania. 
Do bazy w Izbicy dotarłem dużo później niż planowałem. Zamiast wyruszyć PKP ze Stargardu o 13:30 i ze Słupska dokulać się już rowerem na 18:30, na miejscu byłem dopiero o 01:30 dojeżdżając autem ;-). Oznaczało to znikomą ilość snu, ale przecież maiłem jechać tylko krótszą trasę.
Pobudka o 06:00, miska musli z sokiem na śniadanie, ostanie przygotowania i o ok. 08:15 wyruszyliśmy na trasę improwizując start honorowy z bramy bazy. Zdjęcie Turysty autorstwa nieznanego.

Do Główczyc jazda była bardzo spokojna. Początek przypominał mi MP z ubiegłego roku. Sielanka i spokojne tempo.



Jedynie poziomki uprawiały harce i goniły Tomka, który się rozgrzewał.



W Główczycach krótki postój na przebranie się. Zrobiło się bardzo ciepło i trzeba było zrzucić  trochę odzienia. Po tym zdarzeniu nastąpił start ostry. Z przodu uformowała się grupka w składzie: Turysta, CRL, Tomek, Pająk na poziomce, Olo. Dopełnieniem grupki była moja ociężałość. Mimo, że tempo było zacne postanowiłem nie odpuszczać. Po pierwsze czułem się całkiem nieźle mimo alarmującego dźwięku pulsometru, po drugie z braku nawigacji wolałem trzymać się grupy, a po trzecie nie chciałem jechać w grupetto ;-) Przy jeziorze Żarnowieckim robimy krótki postój. Dojeżdża wtedy do nas Keto z "czasowcem". Wkrótce powiększona grupa walczy z pierwszym podjazdem, na którym Olo przeprowadza atak szczytowy i wyprzedza niemal wszystkich poza Tomkiem. 
Do Pucka tempo było całkiem niezłe. Średnio powyżej 29km/h.

Na DDR, która biegnie śladem trasy kolejowej jest nawet czas na samojebki. Jest super, cała naprzód, nas nie dogoniat, jest moc. Tak mi się przynajmniej wydawało, ale do czasu :-)



Jednak po skręceniu na południe zaczęła się gehenna. Bardzo mocny wiatr skutecznie hamował nasze zapędy. Dochodzi do podziału. Mocniejsza grupka odjeżdża a ja, Olo i Keto męczymy się walcząc z wiatrem. Za nami toczy się jeszcze Pająk.
Przy sklepie, bodajże w Darżlubiu, robimy postój, żeby ochłonąć. Daje to jakie takie efekty. Po 10 minutach moje tętno to już niewiele ponad 130 ;-)    



Można jechać dalej. Przez lasy docieramy do Wejherowa. Cień daje ukojenie, a drzewa powstrzymują wiatr. Można trochę odpocząć.



Po drodze znika gdzieś Pająk i z kolejnym poważniejszym podjazdem zmagam się wraz Olem i Keto.
Dalsza droga to niekończąca się jazda pod wiatr i nieskończoność hopek. Zaczynają łapać mnie skurcze, czuję, że boli mnie tyłek, który nie wiedzieć czemu jest już odciśnięty i obtarty. Jest to dla mnie nowe doświadczenie - bardzo nieprzyjemne. Na domiar złego zaczyna boleć mnie lewa łydka, pamiątka po nocnej rundce sprzed roku oraz dokucza prawy bark. Głowa jakaś taka ciężka, kark staje się coraz bardziej obolały. Kilka razy mam zamiar odpuścić, ale wiem, że to oznaczałoby szukanie najkrótszej drogi do bazy. Do tej pory jeździłem często asekuracyjnie, pilnując wskazań pulsometru, ale dzięki tej jeździe wiem, że można zdziałać dużo więcej, wystarczy chcieć. Co prawda wiele razy zaczynam widzieć "światełko w tunelu", ale zaciskam zęby i prę do przodu niczym guru jazdy siłą woli - Wąski. W międzyczasie doganiamy Księgowego, który miał własną koncepcję na trasę ;-) Przez jakiś czas jedziemy razem. Zatrzymujemy się w Sianowie po picie, bo w bidonach sucho. Przed odjazdem Księgowy chwyta moment kiedy ciężko zbieramy się do dalszej drogi.



Wkrótce jednak znowu jedziemy we trójkę, Księgowy zostaje. Po drodze chwyta nas w kadr Michał Z, który przyłączył się do grupy dobrych ludzi wspierających wyprawkę. Poniżej kilka zdjęć z drugiej setki jego autorstwa. 



Końcówka przed Wieżycą trochę lżejsza. Sam podjazd do punktu pokonany bezproblemowo. Olo ponownie wyrywa do przodu i zdobywa punkty na górskiej premii. Widok kampera i Cinka z familią wywołuje banana na mojej twarzy. W końcu dojechałem do mety i mogłem rozkoszować się makaronem. Dołożyłem do tego 4 kawałki ciasta oraz kawę.



Czułem się zadowolony, że jednak dotarłem do punktu. Niemalże rozpierała mnie duma, ale to co wypchało mi brzuch to były raczej specjały serwowane pod Wieżycą oraz litr płynów wchłonięty błyskawicznie.



Zgodnie z planem, cięższy chyba o 2 kg, o godz. 19:00 wyruszam z Olem w kierunku bazy. Wcześniej odziałem rękawki i nogawki i zamontowałem światełka oraz odblaski.



O ile nogawki były ok to rękawki się nie sprawdziły. Materiał, z którego były wykonane nie grzeszył elastycznością i w zgięciach łokci poodciskał mi irytujące bruzdy. 
Ostatnie 106 km to już spokojna jazda z Olem. Tętno się uspokoiło i nie przekraczało 125. Nie mogłem trafić lepszego towarzysza jazdy. Reprezentowaliśmy w miarę podobny poziom przygotowania fizycznego z lekką przewagą Olka, którą było widać na hopkach. Nie wspomnę już nawet o jego GPS, dzięki któremu nie musiałem tracić czasu na nawigowanie przy pomocy "cueshita" oraz mapy. Ostania 1/3 trasy była bardzo płaska w porównaniu z częścią przed Wieżycą. 
Do bazy dojechaliśmy przed północą. Czas brutto przejazdu wyniósł 15h 30min.
Jeszcze nigdy nie zmordowałem się tak na rowerze. Warto było: dla ludzi trasy i własnego zadowolenia. Wyprawka uwidoczniła moje słabości. Mam jeszcze na szczęście dużo czasu, żeby przygotować się do MP, dlatego nie powinno być wpadki. Szczerze mówiąc zlekceważyłem Kaszuby. Myślałem, że to tylko jakieś pagórki i tyle. Rzeczywistość zmasakrowała mnie okrutnie i pokazała moje miejsce w szeregu. Na szczęście nie zrealizowałem planu, żeby na trasę w sakwie zabrać hantle. No bo przecież trzeba jakoś zwiększyć stopień trudności na "lajtowej" trasie.
Teraz nie pozostaje mi nic innego jak zorganizować tygodniowe zgrupowanie "górskie" w Szczecinie pod Panoramą i poćwiczyć podjazdy.
Na trasie wypiłem 2,25 litra izotoników, 1,5 litra coli, 0,25 litra "tymbarku" jabłko-mięta i 1 litr wody oraz kawę.
Zjadłem paczkę kabanosów, loda, wielką porcję makaronu, 4 kawałki ciasta, 5 bananów i 5 batonów. Niestety, ale zlekceważyłem sprawę suplementacji i nie zaopatrzyłem się w "shoty" magnezowe, co przypłaciłem na trasie lekkimi skurczami.
Sprzęt dał,radę. Przełożeń wystarczyło, martwi mnie jedynie luz na sterach, którego w żaden sposób nie mogę zlikwidować. Rozważam również wymianę kierownicy na szerszą, być może rozwiązałoby to problem bolącego barku? Muszę też obniżyć siodełko. Najprawdopodobniej to było przyczyną lekkiej masakry pośladków. W grę wchodzi wymiana na węższe, ale to się jeszcze zobaczy.
Impreza ze wszech miar udana. Osiągnąłem zamierzone cele, zostałem sprowadzony do parteru i zamierzam zajechać się znowu jeśli tylko Turyście będzie się chciało zorganizować kolejny Maraton Turysty ;-)



Dziękuję Turyście za przednia imprezę, Cinkowi z familią i Michałowi za wsparcie logistyczno-fotograficzne. Uczestnikom za wspólną jazdę i świetną atmosferę, a w szczególności Keto i Olowi  za motywację do jazdy i bezbłędną nawigację.
Trasa poniżej.

W ramach ciekawostki, dzięki funkcji Stravy - Flyby, można oglądnąć jak wyglądały zmagania na trasie. Przez całą drogę byłem przyklejony do kolegi Olka, dlatego jego pozycja równa się mojej KLIK




  • DST 51.65km
  • Czas 02:09
  • VAVG 24.02km/h
  • VMAX 34.00km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • HRmax 134 ( 74%)
  • HRavg 113 ( 62%)
  • Kalorie 851kcal
  • Sprzęt Szarak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wawa VI - Wiązowna przez DW 721

Niedziela, 15 marca 2015 · dodano: 15.03.2015 | Komentarze 0

Po wczorajszej masakrze dokonanej na moich mięśniach musiałem się trochę rozruszać. Przygotowania do wyjazdu musiałem rozpocząć już dzień wcześniej zakupem nowych okładzin do hamulców. Poprzednie błyskawicznie się zużyły po wczorajszej jeździe, a nie chciałem hamować nowej obręczy obudową wsuwki. Przy okazji zakupów w Decathlonie dorzuciłem do koszyka dętkę i dwa isostary w puszce. Wypiłem je chybcikiem i siedziałem przy kasach jeszcze co najmniej kwadrans, bo ciężko było mi się ruszyć.
Dzisiaj odczekałem do wczesnego popołudnia aż drogi wyschną i ok. 13:30 wyruszyłem na pętelkę. Pojechałem w kierunku Długiej Szlacheckiej zaliczając przejazd przez Wesołą i Sulejówek. Przy stacji PKP Sulejówek-Miłosna jeden kierowca wymusił pierwszeństwo na mikro-rondzie jadąc na dodatek pod prąd. Więcej negatywnych zdarzeń drogowych nie odnotowałem ;-) Przez Halinów dojechałem do DK2 i zaliczyłem krótki przejazd po CPR.



Na szczęście było tego tylko kilkaset metrów ponieważ zaraz uciekłem na DW 721 kierując się na Wiązowną. Dojeżdżając tam moją uwagę zwrócił krzyż na niewielkim wzniesieniu. Okazało się, że to miejsce jest mocno związane militarnie z historią tych ziem i stanowiło część Ufortyfikowanego Odcinka Wiązowna.

 

Stamtąd już najkrótszą drogą ruszyłem do bazy zaliczając kilkukilometrowy przejazd DK17. 
Przez całą jazdę pilnowałem, aby tętno nie przekroczyło 120. Przy jeździe pod wiatr przekładało się to na prędkości rzędu 21-24km/h, a po nawrocie znacznie wzrosły za sprawą bardzo korzystnego wiatru. 
Poniżej trasa.





  • DST 201.67km
  • Czas 08:11
  • VAVG 24.64km/h
  • Temperatura 4.0°C
  • HRmax 169 ( 93%)
  • HRavg 140 ( 77%)
  • Kalorie 5614kcal
  • Podjazdy 770m
  • Sprzęt Szarak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wawa V - ławeczka i gminobranie z Tomkiem

Sobota, 14 marca 2015 · dodano: 14.03.2015 | Komentarze 11

Umówiona wcześniej jazda gminobraniowa. Z powodu aury frekwencja nie była najwyższa, ale stawił sie Tomek, pomysłodawca, no i ja. W sumie nie mogło mnie zabraknąć, bo przejażdżka została zorganizowana niejako z okazji mojego pobytu w Wawie ;-) Było zimno, mokro, wiało okrutnie ze wschodu. Jednak towarzystwo rekompensowało trudy. Zwłaszcza, że Tomek dość często użyczał mi koła holując pod wiatr. Między innymi stąd średnio wiedziałem gdzie jedziemy bo nader często oglądałem sposób łączenia chlapacza z błotnikiem przy jego tylnym kole. Wiem na pewno, że byliśmy w Wilkowyjach, czyli Jeruzalu, gdzie nie obyło się bez zdjęcia na ławeczce.



Już w samej Warszawie Tomek pomógł mi jeszcze przedostać się na drugi brzeg Wisły gdzie znajduje się moja baza. Bez jego pomocy miałbym pewnie kłopot, żeby przejechać Trasą Siekierkowską na prawobrzeże.



Jako, że miało być zrobione 200km, to w Rembertowie, przy myjni obok przejazdu odbiłem w prawo i przez Wesoła dotarłem do stacji PKP w Sulejówku, gdzie zawróciłem. Ostatnie 20km jechałem 55 min, ale warto było ;-) Przed powrotem do bazy umyłem jeszcze Szaraka we wspomnianej wcześniej myjni..
Wypiłem 0,5 litra wody. Zjadłem 3 Knoppersy i 5 batonów musli. Teraz, kiedy to piszę, zdążyłem już zjeść pokaźną paczkę kabanosów i paczkę pieczywa Waza ;-) Dodatkowo , zużyłem całe tylne okładziny. Końcówkę trasy jechałem hamując chyba trochę obudową wsuwek :-( 
Jazda była oczywiście ponad moje możliwości, ale jak to mawia pewna niewiasta " charakter nie zrobi się sam" . Ściągając z siebie kilogramy ubłoconych i nasiąkniętych wodą ciuchów doszedłem do wniosku, że nie warto odsuwać w nieskończoność zakupu błotników. 

Poniżej trasa wyrysowana w RwGPS





  • DST 100.37km
  • Czas 03:45
  • VAVG 26.77km/h
  • VMAX 45.62km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • HRmax 198 (109%)
  • HRavg 139 ( 76%)
  • Kalorie 2661kcal
  • Podjazdy 441m
  • Sprzęt Szarak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Renice

Niedziela, 1 marca 2015 · dodano: 01.03.2015 | Komentarze 6

Zakup etrexa w Gorzowie nie wypalił, bo nie udało mi się zgrać ze sprzedającym odnośnie godziny spotkania. W sumie wyszło mi to na dobre, przy dzisiejszej pogodzie zajechałbym się zanim dotarłbym do Gorzowa. Poza tym mogłem kupić rzeczy, któe są również na mojej liście, a które są potrzebniejsze na dłuższe wypady t.j. lemondka i dzownek, który będę w końcu mógł zamontować do Szaraka. Po wczorajszej obsłudze przed dzisiejszą jazdą okazało się również, że tylna obręcz jest już mocno zajechana. W ogóle nie kontrolowałem zużycia i nie wiem nawet kiedy zniknęły znaczniki oznaczajace zbliżający się koniec obręczy. Na ddoatek na rancie jest wyczywalna wklęsłość, którą pewnie powiększa wygięcie ścianki spowodowane naporem opony. Tak że na listę trafiła nowa. Spróbuję kupić taką samą, choć jest kłopot z dostępnością, DT RR415 ciężko kupić, za to nie problemu z jej następcą RR440. Co prawda jest trochę cięższa, oferując za to w zamian powiększoną szerokość i podwyższony o 20kg limit wagi rowerzysty, z 90 do 110. Nie powinno być tez problemu z przeplotem nowej obręczy bo jest tylko o 0,2mm wyższa niż RR415. Szprychy powinne podpasować.
Dzisiejszy wypad zaplanowałem specjalnie pod prognozy. Pojechałem do Renic, na południe, żeby później wrócić do domu z wiatrem, który miał się wzmagać im bliżej było do południa. Wszytko wyszło tak jak chciałem.
Wyruszyłem z domu ok. 07:30. Od razu oberwałem silnym wmordewindem i tak było aż do celu. Cały czas pod wiatr. Flagi przy wyjeździe z Pyrzyc mocno furkotały.



Od samego początku nie zamierzałem walczyć z wiatrem. Jechałem spokojnie oszczedzając siły na powrót, bo miało się dziać. Za Pyrzycami zrobiłem sobie sikstop przy wiacie przystankowej. Podjadłem, popiłem i pojechałem dalej.



Dojeżdżając do Lipian postanowiłem przetestować Szaraka na kostce brukowej. Rower zdał test wyśmienicie. Jechało się o wiele lepiej niż na Speederze. Pedałowanie było płynne, a lekkie wstrząsy przenosiły sie tylko na ręce. Bezproblemowo dojechałem do Renic i zajechałem do Autoportu. Trasa zajęła mi ponad 2h i 15min nie licząc ok. 15 min przerwy. Średnia nie powalała, było coś ok. 22km/h, ale to nic. Tętno średnie wyniosło 126.

Zamówiłem sobie herbatę i szarlotkę i zmarudziłem tak prawie pół godziny czekając na pogorszenie się aury, zwłaszcza silniejszy wiatr, który w drodze powrotnej miał byc moim sprzymierzeńcem. W relaksie przeszkadzał mi wszechobecny zapach przepalonego oleju wypełniający całe wnętrze.


Przed startem wkierunku Stargardu pochłonąłem jeszcze cała chałwę. Dobrze wspominam te łakocie z PK za Rzeszowem. Poprawiły mi wtedy nastrój i dały sporo enegii na końcówkę.
I w istocie wiatr był ze mną :-D Kiedy niebo zaciągnęło się chmurami ja gnałem już w kierunku domu niesiony mocnymi podmuchami. Kuriozalne było to, że kiedy łapałem kierownicę w górnym chwycie to prędkość wzrastała. Tak to jest jak plecy robią z żagiel ;-) Mimo napinki był czas na kilka fotek. Poniżej wesołe głazy przy "starej" DK 3 za Mielęcinem.



Przez większość drogi do Stargardu prędkość oscylowała w okolicach 40km/h. To się nazywa prędkość przelotowa. Przy wjeździe do Pyrzyc było lekko z górki dlatego był nawet szybciej.



W Pyrzycach czekał mnie przykry obowiązek. Musiałem pokonać je jadąc częściowo po czymś co jest niby DDR.



Po kilku minutach Pyrzyce były tylko przykrym wspomnieniem. NIe zwlaniając tempa gnałem w kierunku domu. Przeholowałem trochę w wąwozie. Przeceniłem swoje możliwości, na dodatek wiatr mnie tam nie wspomagał. Skończyło się tętnem pod 200 i odcięciem. Doszedłem do siebie na przejeździe kolejowym. Od razu wróciły wspomnienia z BBT kiedy przegiąłem od startu gnając z Hipkami. Tak samo jak wtedy pulsometr pipczał cały czas, a tętno szalało. Na szczęście ttym razem miałem ok. 15km do domu i się nie oszczędzałem. Humor popsuł mi na chwilę palant w SUV-ie Peugota, który wyprzedzając omal nie zmiótł mnie z drogi. Puściłem w jego kierunku wiązankę h..ów, ku..ew i innych najgorszych. Okazało się, że zatrzymał się kilkaset metrów dalej w Kluczewie. Nie wiedziałem jednak co miałbym mu zrobić, może będzie okazja przeprowadzić z nim pogadnakę kiedy indziej. Bardziej zależało mi, żeby zdążyć do domu do godz. 12:00. Mimo wszytko zrobiłem w przelocie zdjęcie auta palanta.



Na koniec tradycyjnie już fotka przy cukierniczce. Jazda się udała to i humor dopisywał.



Pod domem zameldowałem się niecałe 90 minut od wyjazdu z Renic. Średnia wyszła przednia, choć była okupiona sporym wysiłkiem. Dzień wcześniej myślałem, żeby skoczyć może do Świnoujścia, ale doszedłem do wniosku, że byłoby za blisko i nie opłacało się wydawać kasy na powrotny pociąg. Gdyby tak Bornholm miał połączeniem z lądem ;-)
Droga powrotna to średnia ok. 34km/h i zawdzięczam ją wiatrowi. Nie wiem jak można tak gnać w normalnych warunkach, choć jak mnie pamięć nie myli to na BBT pierwsze 120km było tylko trochę wolniejsze ;-) 
Wypiłem 0,7 l wody i jedną herbatę.
Zjadłem musli z sokiem (to w domu przed wyjazdem), paczkę sezamków, szarlotkę i chałwę (100g). W sumie nie aż tak dużo. To po części tłumaczy wilczy apetyt, który ogarnął mnie w domu ;-)

Z braku navi i z powodu niedziałjącego ST muszę się posiłkować mapką z RWGps.








  • DST 435.68km
  • Czas 18:06
  • VAVG 24.07km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • HRmax 167 ( 92%)
  • HRavg 117 ( 64%)
  • Kalorie 8791kcal
  • Podjazdy 1432m
  • Sprzęt Speeder
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Koło koło Konina - Stargard

Niedziela, 3 sierpnia 2014 · dodano: 03.08.2014 | Komentarze 13

Wspólna jazda z Michussem. Rozpoczęliśmy ją w Kole dokąd udaliśmy się pociągiem.
Poniżej na zdjęciu rowery na dworcu kolejowym podczas ostatnich przygotowań do wyjazdu.



W czasie podrózy prowadziłem ożywioną korespondecję SMS z Wąskim, co jak się okazało zaważyło na naszej, a zwłaszcza jego jeździe. Wąski był w trasie od rana i umówliliśmy się, że spotkamy się w Koninie. 
KIedy dotarliśmy do Mc Donalda w tym mieście Wąski juz straszył wszystkie dzieci buraczaną opalenizną i grubą warstwą białego czegoś na twarzy itd. Po krótkiej naradzie nastało długie błogie lenistwo. Musiało minąć 40 minut, żebyśmy ruszyli w drogę. Długie przerwy w czasie jazdy były naszym przekleństwem, ale tak to jest jak ma się do czynienia z bandą niezdyscyplinowanych cywili;-) Jako, że to moi koledzy i w dodatku dość mili nie pozostało nic innego jak czekać i patrzeć jak co rusz wymyślają, zwłaszcza Wąski, powody, żeby opóźnić wyjazd na trasę. Po części nie dziwiłem się mu, bo miał w nogach ponad 180km więcej niż my. Ale jak się chce robić życiówkę to trzeba napierać.
Z Konina dotarliśmy do Gniezna jadąc przez Witkowo. Tam, jak żeby inaczej postój, tym razem pod sklepem. Od lewej czołg Wąskiego, moja rącza Merida i wszędobylski Author Michussa.


 
Poniżej Wąski z Michussem podziwiają zachód słońca gdzieś na DK92.



W Gnieźnie dzięki nawigacji Michusa mogliśmy podziwiać wszystkie trzy katedry. NIezapomniane wrażenia ;-) Z Gniezna pomknęliśmy do Obornik Wlkp, gdzie na Orlenie był kolejny postój, oczywiście za długi. Nie pamiętam nawet ile było przerw w międzyczasie. Wiadomo na pewno, że przerwy zajęły nam ponad 5h.
Z Obornik dotarliśmy do Czarnkowa gdzie rozpoczęliśmy jazdę Doliną Noteci, która trwała do czasu skrętu na Strzelce Krajeńskie. Po drodze oczywiście kolejne postoje.



W międzyczasie Wąski zaliczył chyba smierć kliniczną, ale wyszedł z tego i kontynuowaliśmy jazdę.



W Barlinku popas na Orlenie i w parku obok, oczywiście za długi. Wąski próbuje nawet się kamuflować i upodobnić do ławki niczym kameleon, żeby tylko jeszcze trochę odsapnąć. Jak widać na zdjęciu poniżej jego próby są raczej nieudolne. Szybko wykryty wsiada na rower.



Przez Lipiany i Pyrzyce dotarliśmy do Starego Czarnowa gdzie wjechaliśmy do Puszczy Bukowej. Przedtem jednak, a jakże, jak zwykle przydługi postój na Orlenie. Na nic zdały się nawet prośby do personelu, aby wygonić ich na trasę.
Stamtąd przez Kołowo, Podjuchy i Zdroje dotarliśmy pod dom Michusa. Żeby się tam dostać trzeba pokonać pieruński jak na nasze nizinne warunki podjazd. Nic nie było jednak w stanie zepsuć nam dobrego samopoczucia. Prawie meta udokumnetowana na zdjęciu. W środku bohater eskapady. Autor zdjęcia nieznany;-)



Każdy z nas miał jakiś swój cel w dokręceniu kilku km. Każdy podszedł do sprawy honorowo i ruszył na dokrętkę z bagażem mimo, że była mozliwość zostawienia balastu u Michusa. Po kilku wspólnych km pożegnaliśmy się. Wąski zdawał się być napędzany jedynie siłą woli , mamrotał coś że obiecał Jelonie, że machnie 600 km. Człowiek wypruwa żyły dla kobiety i co z tego ma? Może niezbyt żwawo, ale z dużą dozą samozaparcia Waski ruszył nieśpiesznym tempem za Michusem.



Ja pojechałem do Stargardu kierując się przez Płonię do Kołbacza i Kobylanki, natomiast chłopaki w zależności od potrzeb mieli machnąć kilka rundek, żeby dokręcić do pożądanych dystansów.
Więcej się nie rozpisuję, bo wyczyn dnia należy do Wąskiego. Nie on się pomęczy i stworzy chwytającą za serce i trzymającą w napięciu relację o jego walce ze słabościami oraz wspaniałej postawie kolegów, którzy wspierali go przy robieniu zyciówki, która od dziś wynosi 600km. MIchuss zamknał dzień z 403km. TRochę przeciągnlismy Wąskiego po górkach, ale 600km ni erobi się codziennie i musi to zapamiętać. Brawo chłopaki !!! Słowa uznania dla Michussa, który nie tylko przez całą trasę nadawał tempo jeździe, ale również umiejętnie nawigował, dzięki czemu nie dane nam było odwiedzić ani razu miejscowości Manowce ;-)
W czasie jazdy z powodu gorąca wypiłem 10 litrów wody i izotoników, 1 litr pepsi i dużą gorącą czekoladę. Zjadłem 3 hamurgery, 2 lody, dwie paczki kabanosów, dużego hot-doga oraz 3 batony.
Wyjazd udany, kolejny raz potwierdziło się, że nie mam problemu z zarwaniem nocki na jazdę. Efekt treningowy osiągnięty m.in. za sprawą 7kg w sakwie. Było ja czuć delikatnie na podjazdach i podczas ruszania.

Więcej zdjęć jeśli dostanę coś od chłopaków. Część zapisu trasy dostanę od Michussa. Obejmuje ona odcinek od Koła do Szczecina.
Oto i zapis z Garmina Michussa.


Kategoria > 100


  • DST 225.30km
  • Czas 09:13
  • VAVG 24.44km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • HRmax 159 ( 87%)
  • HRavg 118 ( 65%)
  • Kalorie 3849kcal
  • Podjazdy 1400m
  • Sprzęt Speeder
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Upalne gminobranie

Wtorek, 22 lipca 2014 · dodano: 22.07.2014 | Komentarze 7

Rajd po zachodniopomorskich gminach z inicjatywy Michussa. On był pomysłodawcą koncepcji trasy. 
Gminobranie rozpoczeliśmy w Sławnie gdzie dotarliśmy pociągiem. Trasa wiodła przez Bobolice, Polanów, Barwice i Płczyn Zdrój, gdzie zatrzymaliśmy się na pizzę. Zeszło nam tam ok. 1h. W dalszą drogę ruszyliśmy obierając kierunek na Drawsko Pomorskie. Stamtąd skok do Ińska i przez Wiechowo, Marianowo i Pęzino dotarliśmy do Stargardu. Pod muzeum Michuss zapisał na swoim Garminie ślad z trasy do mojego użytku, cyknęliśmy pożegnalne fotki i rozjechaliśmy się w kierunku swoich domowych pieleszy. W czasie kiedyt ja popijałęm już jabłkowego Redsa Michuss zapewne jeszcze mordował się na trasie, ale za to pewnie wskoczy na "główną" ;-) Należy mu się.
Podczas całej trasy było bardzo ciepło. Wypiłem w sumie 4,5 litra izotoników, 1l soku z czerwonych buraków, 1,2 litra pepsi oraz 0,2 l soku z porzeczki. Zjadłem jedna pizzę, dwa batony, oraz chałkę, no i trzy kabanosy, któymi poczęstował mnie Michuss.
Trasa dość wymagająca. Kto by pomyślał, że będzie tyle górek. Na szczęście na dużej części trasy mieliśmy wyraźne wsparcie wiatru, który pchał nas na zachód. Czasem na płaskim osiągaliśmy dzięki temu koksiarskie prędkości.
Dystans obejmuje dojazd do dworca.


Kategoria > 100


  • DST 104.81km
  • Czas 04:27
  • VAVG 23.55km/h
  • VMAX 40.70km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • HRmax 159 ( 84%)
  • HRavg 132 ( 70%)
  • Kalorie 2749kcal
  • Sprzęt Speeder
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tour de Miedwie i małe co nieco

Wtorek, 18 marca 2014 · dodano: 18.03.2014 | Komentarze 3

Z braku czasu na rower w ciągu dnia musiałem sobie skrócić noc. Wstałem o 04:00, a już o 04:28 byłem na trasie z zamiarem objechania jeziora Miedwie przed rozpoczęciem pracy. Na początku jechało się dość dobrze mimo silnego wiatru w twarz. Jako, że wyruszyłem bez śniadania, od Pyrzyc zacząłem pochłaniać batony i sezamki zgromadzone w paśniku. Tuż za Pyrzycami zrobiło się na tyle jasno, że lampkę przełączyłem w tryb niski. Wiatr dalej przeszkadzał, ale co rusz wyprzedzające mnie TIRY podciągały mnie pędem powietrza do przodu niczym na niewidzialnym gumowym lasso.
Do Stargardu dotarłem kilkanaście minut przed zakładanym czasem. Żeby wytopić trochę minut zrobiłem małą rundkę po mieście. Wpadłem na moment do pracy, żeby się pokazać i wyruszyłem w dalszą drogę. Do tego czasu miałem już przejechane ponad 70 km. Zdecydowałem się dokręcić do 100km jeżdżąc po okolicy. Po nawrocie w Niedźwiedziu wjechałem jeszcze na moment na DK10, zaliczając przy okazji poranną porcję spalin i jazdę w samochodowym tłoku. Na wysokości Niedźwiedzia zawróciłem i już z wiatrem pojechałem do pracy. 
Dzisiaj przejechałem kilka odcinków na blacie, głównie te fragmenty trasy gdzie wiatr mnie wspomagał. Po kuracji suplementami kolana mają się dobrze i zniosły bezproblemowo większe obciążenie. Próby walki z wiatrem znalazły swoje odzwierciedlenie w wyższym pulsie. W końcu trzeba zacząć jeździć trochę ciężej. Na podjazdach postanowiłem nie schodzić poniżej 20-21km/h i nawet mi się udawało. Wyjątkiem była górka przed Pyrzycami gdzie testowałem moją dziewiczą najmniejszą zębatkę, którą w miniony weekend zamontowałem w końcu do korby.



Kategoria > 100


  • DST 153.86km
  • Czas 06:27
  • VAVG 23.85km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • HRmax 166 ( 88%)
  • HRavg 126 ( 67%)
  • Kalorie 3682kcal
  • Sprzęt Speeder
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pętla przez Barlinek

Niedziela, 9 lutego 2014 · dodano: 09.02.2014 | Komentarze 11

Trasa wiodła DK 10 do Suchania, a następnie przez Choszczno, Pełczyce, Barlinek, Lipiany, Pyrzyce, Stare Czarnowo i Zieleniewo wróciłem do domu. Wyjechałem trochę spóźniony, tuż przed 05:00. Jechałem w ciemnościcach aż do Choszczna, gdzie zaczęło świtać. Część trasy do Barlinka to zmaganie się ze średnim wiatrem. Jechałem niezbyt szybko, żeby się nie zmęczyć. Do Lipian wiatr z boku, a ostanie 60 km to jazda z wiatrem bądź podmuchy z lewej strony. Wiało trochę mocniej niż zapowiadano.
Gdzieś za Lubianą zawiesił się ST. Zorientowałem się dopiero po kilku km. Próby reanimacji w trakcie jazdy nie powiodły się. Musiałem się zatrzymać i uruchomić aplikację na nowo. Niestety, w Stargardzie ST znowu zwariował i wrpwadził pełno błędów. Na szczęście licznik działał dzisiaj bez zarzutu. Czas netto z licznika to 6:27, czas brutto zapisany w pulsometrze to 6:35. Wychodzi, że na jeden sikstop i ponowne uruchamianie ST straciłem tylko 8 minut. Może być. Wypiłem 0,75 l izotonika i zjadłem 8 batonów.
Rower wyposażony w koła niedzielne. Jechałem z sakwą, w której było 3,75 kg żelastwa. Trochę mniej niż zwykle bo trasa była dłuższa. Oprócz tego miałem cały komplet ubrań na zmianę i kilka innych niepotrzebnych gadżetów. Staram się być samowystarczalny dlatego wszystko wożę ze sobą. Może następnym razem sróbuję pojechać ultralight, nie wezmę sakwy i zdemontuję błotniki, bagażnik itp. Zostawię tylko torebkę narzędziową i "paśnik" monowany na rurze poziomej i rurze sterowej.
Poniżej linki do Sports Trackera, niestety, kolejny raz pojawiły się błedy:
CZĘŚĆ I
CZĘŚĆ II



Kategoria > 100


  • DST 104.75km
  • Czas 04:09
  • VAVG 25.24km/h
  • Temperatura 2.0°C
  • HRmax 165 ( 87%)
  • HRavg 137 ( 72%)
  • Kalorie 2746kcal
  • Sprzęt Speeder
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tour de Miedwie extra

Niedziela, 2 lutego 2014 · dodano: 02.02.2014 | Komentarze 3

W końcu pierwsza setka w tym roku i to mimo lekkiego przeziębienia. Objechałem jezioro Miedwie zahaczając o Szczecin. W lekkiej i przyjemnej jeździe pomogła anomalia pogodowa, praktycznie dzisiaj nie wiało w okolicach Stargardu. Rzadko się to zdarza.
Żeby wydobrzeć wczoraj kurowałem sie hektolitrami herbaty z cytryną i dołożyłem do tego jeszcze dwa Fervexy. Widać coś to dało. Z powodu osłabienia do sakwy zapakowałem tylko 2 x 2,5 kg.
Pierwszy raz w tym roku jechałem też na niedzielnych kołach. Różnica w jeździe bardzo odczuwalna. 
Wypiłem jeden izotonik 0,75 litra i zjadłem cztery batoniki musli.
Na dwa krótkie postoje straciłem tylko 4 minuty. Poza tym cały czas w siodle.
LINK do Sports Trackera


Kategoria > 100


  • DST 144.00km
  • Czas 05:54
  • VAVG 24.41km/h
  • VMAX 47.00km/h
  • Temperatura 11.0°C
  • HRmax 162 ( 86%)
  • HRavg 130 ( 69%)
  • Kalorie 3543kcal
  • Sprzęt Speeder
  • Aktywność Jazda na rowerze

4 pory roku

Niedziela, 13 października 2013 · dodano: 13.10.2013 | Komentarze 5

a raczej 4-seasons, czyli nowe niedzielne opony. Spisały się dzielnie. Mimo większego rozmiaru i masy niż niż Diamante, które dożyły swych dni, opory toczenia nie były zauważalnie wieksze. Za to na duży plus komfort jazdy. Pogoda była idealna do testowania, zimno i mokro, czyli warunki , w których opony powinny radzić sobie bardzo dobrze.
Wyruszyłem tuż przed siódmą. Obrałem kierunek na przejście graniczne w Lubieszynie. Dotarłem tam jadąc przez Szczecin, m.in. Autostradą Poznańską, przez Przecław, rozkopane Warzymice, Stobno i Dołuje. W Niemczech wjechałem na drogę 113 i ruszyłem w kierunku Mescherin. Ten odcinek był dość męczący. Bardzo dużo krótkich, ostrych górek, nie lubię takiej jazdy.
Przez Gryfino, Stare Czarnowo, Kołbacz i Kobylankę pomknąłem do domu, praktycznie się nie zatrzymując, poza drobnymi wyjątkami.
Po drodze nie spotkałem prawie żadnego rowerzysty. Jednego w Niemczech i czterech po polskiej stronie, w tym trzech seniorów z STC, na czele z Panem Sową. Jak widać taka pogoda im nie straszna.
Jako, że był to wyjazd z rodzaju "nic mnie powstrzyma przed wyjazdem" przygotowałem się na trudne warunki pogodowe. Do sakwy zapakowałem dwie zmiany strojów, na wypadek poważniejszego przemoknięcia. Jak się okazało, nie skorzystałem z suchych ubrań po części nie chcąc tracić czasu na przebieranie się.
Praktycznie przez całą drogę mżyło i padało. Mimo, że odzież lekko nasiąkła wodą nie było mi chłodno. Produkowałem dość dużo ciepła, pochłaniając w trakcie jazdy batony musli i kanapki z nutellą. Gorzej było kiedy się zatrzymywałem, bądź jechałem szybciej na zjazdach, zimno przenikało do torsu i ud.
Część prowiantu włożyłem do prowizorycznego "paśnika" zamontowanego na lemondce. Stara saszetka miała małą pojemność, zmieściłem tylko sześć batonów. Żeby ograniczyć postoje do minimum i dokarmiać się w trakcie jazdy w przyszłym sezonie muszę koniecznie sprezentować sobie solidną torbę na kierownicę, najlepiej jakiś Ortlieb do kompletu z sakwami.
Trochę się zmęczyłem. Same dojazdy rowerem do pracy nie są w stanie utrzymać mnie na przyzwoitym poziomie kondycyjnym. Po średnim tętnie widać, że z wydolnością kiepsko. Trzeba będzie przeprosić sie ze stacjonarnym rowerkiem i jeździć w "realu" kiedy tylko się da.
Zdjęć, oprócz jednego w Starym Czarnowie, nie robiłem. "Komórka" podróżująca w torebce na mostku, była cały czas zawinięta w woreczek foliowy, żeby nie złapać wody. Nie chciało mi się jej wyciągąć i tracić czasu, choć było kilka obiektów godnych obfotografowania, jak choćby Diabelski Głaz (Teufelstein) w Tantow. Był całkiem okazały.
Poniżej szczegóły trasy zarejestrowane dzięki ST:


Kategoria > 100