Info
Ten blog rowerowy prowadzi 4gotten z miasteczka Stargard. Mam przejechane 30581.47 kilometrów w tym 199.70 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.86 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 45672 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Październik3 - 0
- 2015, Wrzesień3 - 0
- 2015, Sierpień4 - 1
- 2015, Lipiec10 - 18
- 2015, Czerwiec5 - 14
- 2015, Maj15 - 29
- 2015, Kwiecień9 - 43
- 2015, Marzec13 - 58
- 2015, Luty7 - 31
- 2015, Styczeń6 - 33
- 2014, Grudzień3 - 11
- 2014, Październik4 - 10
- 2014, Wrzesień9 - 17
- 2014, Sierpień12 - 73
- 2014, Lipiec15 - 25
- 2014, Czerwiec14 - 18
- 2014, Maj20 - 66
- 2014, Kwiecień23 - 41
- 2014, Marzec17 - 30
- 2014, Luty16 - 59
- 2014, Styczeń29 - 24
- 2013, Grudzień7 - 3
- 2013, Listopad9 - 5
- 2013, Październik9 - 8
- 2013, Wrzesień11 - 20
- 2013, Sierpień15 - 32
- 2013, Lipiec18 - 20
- 2013, Czerwiec10 - 12
- 2013, Maj13 - 16
- 2013, Kwiecień10 - 7
- 2013, Marzec2 - 2
- 2013, Luty3 - 5
- 2012, Listopad1 - 1
- 2012, Październik5 - 10
- 2012, Wrzesień11 - 30
- 2012, Sierpień15 - 24
- 2012, Lipiec14 - 2
- 2012, Czerwiec7 - 6
- 2012, Maj7 - 6
- 2012, Kwiecień5 - 6
- 2012, Marzec16 - 12
- 2012, Luty4 - 3
- 2012, Styczeń2 - 5
- 2011, Grudzień3 - 0
- 2011, Listopad8 - 9
- 2011, Październik6 - 0
- 2011, Wrzesień4 - 0
- 2011, Sierpień10 - 0
- 2011, Lipiec22 - 14
- 2011, Czerwiec10 - 0
- 2011, Maj1 - 0
- 2010, Sierpień7 - 0
- 2010, Lipiec13 - 0
- DST 1014.60km
- Czas 55:10
- VAVG 18.39km/h
- VMAX 62.40km/h
- HRmax 171 ( 94%)
- HRavg 117 ( 64%)
- Kalorie 23455kcal
- Podjazdy 4600m
- Sprzęt Speeder
- Aktywność Jazda na rowerze
BBT 2014
Poniedziałek, 25 sierpnia 2014 · dodano: 28.08.2014 | Komentarze 28
PODANY CZAS TO CZAS BRUTTO PRZEJAZDU ZGODNY Z OFICJALNYMI WYNIKAMI BBT 2014. CZAS NETTO JAZDY TO 42H 46 MIN.
Moim założeniem głównym było po prostu zmieścić się w limicie. Bardziej ambitny cel zakładał dojazd do mety jeszcze w świetle dnia, czyli w czasie mniejszym niż 60h. Po cichu liczyłem, że uda mi się pobić czas Transatlantyka, no i na trasie chciałem powalczyć z Turystą, który mimo, że mocniejszy to jechał w podobnym stylu, czyli na cięższym rowerze i z sakwą. Jak wyszło to można przeczytać poniżej.
Rano jem podwójną porcję turbo zupki, wypijam gorącą
czekoladę, ubieram się i z plecakiem na grzbiecie ruszam na prom.
Przybywam
dość wcześnie, oddaję rzeczy na przepak, montują mi lokalizator GPS, który
ląduje na bagażniku. Dzięki temu obydwa bidony zostają w koszykach na ramie, a
ten dodatkowy przy lemondce służy jako uchwyt do kabanosów. Wraz z pozostałymi
członkami mojej grupy ustawiam się na starcie. Oprócz mnie na rampie stali:
Hipcia z Hipkiem, Tytan, Hubert oraz Tomek. Syrena promu „Bielik” daje sygnał do
startu więc ruszamy.
START – PK 2 Drawsko Pomorskie – Hipcia TGV (130km)
Od samego startu Hipki narzucają szybkie tempo, czyli dzida
od startu. Współpraca w grupie idzie sprawnie, jednak moim problemem jest niedziałający
licznik. Wiem, że jest dość szybko o czym informuje mnie puls wyższy niż powinien
być.
Gdzieś za Wolinem grupa zaczyna się kurczyć. Zostaje nas czwórka, Hipki,
ja i Tomek. Hipcia cały cza czas narzuca wysokie ( za wysokie jak na mnie)
tempo. Moje modlitwy, aby zwolniła, bądź załapała gumę i dała odetchnąć nie
zostają wysłuchane. Dochodzi do tego, że wychodząc na zmianę czasem nas urywa
!!! na moje nieśmiałe pytanie jak szybko jedziemy liderka odpowiada: 34km/h,
średnia 34km/h. Moje przerażenie wzbudza jej stwierdzenie, że nie musimy
zatrzymywać się na PK w Płotach. Jednak daje się przekonać i na kilka minut
zatrzymujemy się tam. Spotykamy na PK Górala Nizinnego, który prawie
natychmiast rusza widząc nas, oraz Turystę, który konsekwentnie realizuje swój
plan i jedzie swoim tempem. Szybko wyruszamy w dalszą drogę i po chwili wchłaniamy
Górala oraz jeszcze kogoś. Powoli zaczynam odczuwać dziwne bóle w okolicach kolan.
Daje o sobie znać zabawa z montażem nowych bloków oraz jazda na blacie z
kosmicznymi jak na mnie prędkościami. Powoli zaczynam myśleć nad wycofaniem się
z grupy Hipci, jednak dociągam jeszcze z nimi do następnego punktu w Drawsku
Pomorskim. Prędkość średnia na tym odcinku to ponad 33km/h.
PK 2 Drawsko Pomorskie – PK 3 Piła (228km)
Szybko zbieramy się do wyjazdu. Jakiś czas kontynuuję jeszcze
jazdę z Hipkami i Tomkiem, ale w końcu ( o 150 km za późno) odzywa się głos
rozsądku i postanawiam się od nich odłączyć. Od tego momentu rozpoczyna się
moja walka o przeżycie i dojechanie do końca. Praktycznie od 150km do 960km
jazda będzie bardzo asekuracyjna. Do Kalisza Pomorskiego dociągam jadąc bardzo
łagodnie, aby uspokoić tętno, zejść poniżej 125 i pozwolić mięśniom zacząć się
regenerować. Przez jakiś czas kontynuuję jazdę za jednym z zawodników maratonu, ale on wkróce lekko przyśpiesza i zostaję sam :-(
Jazdę kontynuuję na środkowej tarczy. Ból kolan spowodowany złym
ustawieniem bloków cały czas daje znać o sobie. Blat do końca maratonu zagości
z przodu bardzo rzadko. W Kaliszu Pom. skręcam na wchód i z wiatrem jadę w kierunku
Piły. Po drodze wyprzedza mnie WujekG. Jednak kilka km
dalej spostrzegam jego ścigacza w rowie a on sam buszuje w krzakach.
Później już jakoś nie kojarzę, żeby mnie wyprzedzał. Może miał na trasie jakieś problemy? Szkoda, bo sympatyczny gość. Przed Wałczem dołącza do mnie ekipa Edka, która nie wie jak przejechać
przez miasto i dojechać do Piły. Sprawnie pokonujemy Wałcz. W międzyczasie dołącza
do nas na krótko inna ekipa.
Łatwo odnajduję punkt na którym czeka już mój
kolega Daniel z małżonką. Dodaje mi to otuchy. Rozmowa z nimi podbudowuje mnie.
Uzupełniam bidony, pakuję drożdżówkę do kieszeni i ruszam sam w dalszą drogę
mimo, że Edek zachęca mnie do kręcenia z nimi. Bardzo polubili mnie, a raczej
moją nawigację ;-) Odmawiam, bo jazda ich tempem mogła oznaczać dobicie mnie do
końca.
PK3 Piła – PK4 Kruszyn/Bydgoszcz (306km)
Etap bez historii. Wiatr w dalszym ciągu pcha mnie do
przodu, oszczędzam kolana i staram się utrzymać puls w okolicach 120 uderzeń.
Bardzo nudny etap, na którym jednak ponownie spotyka mnie coś budującego.
Kibice Keto dopingiem dodają mi skrzydeł.
Po drodze spotykam Krzyśka „Blondasa”,
który za Wyrzyskiem ubiera się w coś przeciwdeszczowego, bo zaczyna padać. Chwilę
potem dojeżdża do mnie, rozmawiamy chwilę, ale on oddala się bo moje tempo jest
nadal dość spacerowe. Przy zapadającym zmierzchu dojeżdżam na DPK przed
Bydgoszczą. Jem tam dwudaniowy obiad i przygotowuję się do jazdy nocnej.
Ubieram forumową bluzę, zakładam odblaski na kostki, uzupełniam zapas proszków
do sporządzania izotoników. Na zdjęciu poniżej (autorstwa Agi) czekam na podbicie książeczki. Obok stoi Daniel Śmieja oraz Turysta, z którym często spotykałem się na trasie.
PK4 – PK5 Toruń
(370km)
Na tym etapie jadę z Krzyśkiem. Trasa jest bardzo monotonna,
prowadzi obwodnicami miast i wiedzie przez lasy, nuda, nuda, nuda… Co jakiś
czas rozjeżdżamy się z Krzyśkiem, który albo gna za szybszymi, albo zajeżdża na
stację na siks top i zakup coli. Na tym odcinku bardzo uwidacznia się korzyść z
posiadania nawigacji. Niektórzy błądzili tutaj i zwiedzali po drodze Fordon.
Punkt w Toruniu mimo, że skromny to bardzo mi się podoba, ponieważ braki
nadrabia bardzo sympatyczna obsługa. Wypijam tam trzy szklanki coli, jedną soku
Kubuś i wciągam trzy wafelki. Po jakimś czasie ruszamy z Krzyśkiem w dalszą
drogę. Wcześniej próbuję poraz kolejny wyregulować bloki. Jak się okaże bez powodzenia. Kolana będą bolały juz do końca.
PK5-PK6 Włocławek (426km)
Po chwili od ruszenia Krzysiek zatrzymuje się na sik stop,
ale mówi, żebym nie czekał i jechał dalej. Oddalam się moim spokojnym tempem
licząc, że wkrótce mnie dojdzie. Po drodze wyprzedza mnie jednak jakiś solista.
Postanawiam go trochę pogonić. Jakiś czas jadę za nim, a zachęconym sms-owym
dopingiem Michussa wyprzedzam i cisnę w stronę Włocławka. Szybko jednak ból
kolan pokazuje jaka strategia rządzi do mety i jestem zmuszony zwolnić. Mimo
tego Krzysiek aż do PK we Włocławku nie dochodzi mnie, chociaż na punkcie
pojawia się tuż po mnie. W namiocie oprócz niego urzędu Marek „Transatlantyk”
od którego tak naprawdę zaczęła się moja przygoda z BBT. Dwa lata temu
spotkałem go na PK w Płotach kiedy obserwowałem BBT 2012. Natchnął mnie wtedy
do udziału w tej imprezie, choć moje ówcześnie teksty na ten temat Wax przyjął
z dużym politowaniem. Zdjecie z 2012 z PK w Płotach.
Tuż po mnie na punkcie pojawił się Turysta, który był dla
mnie punktem odniesienia na tym maratonie. Jak najdłużej chciałem utrzymać mu
kroku. Po spożyciu małego co nieco ruszyliśmy z Krzyśkiem w dalszą
drogę.
PK6-PK7 Gąbin (486km)
Droga upłynęła na pogawędkach Krzyśkiem. Jego tempo dostosowało
się trochę do mojego ponieważ zaczął narzekać na jakąś dolegliwość kolana.
Mniej więcej w połowie odcinka dołączył do nas Marek „Transatlantyk”, który
wcześniej uciął sobie drzemkę na przystanku. W tym składzie dojeżdżamy do
Gąbina.
PK7-PK8 Żyrardów (558km)
Z Gąbina wyruszam razem z Krzyśkiem. Nie pamiętam dobrze,
ale nasze drogi co jakiś czas się rozłączają. Na tym odcinku mam kryzys. Dopada
mnie znużenie i myślę o drzemce.
W trasie spostzregam, że do mety juz tylko 513 km, czyli tyle co maraton Podróżnika. Momentalnie przyśpieszam rozochocony o 0,1 km/h.
Przez pewien okres jadę sam, ale do Żyrardowa
docieramy już razem. Tuz przed punktem Krzysiek ratuje jeszcze z opresji staruszkę,
której klucz zaciął się w zamku furtki do posesji. Pani udziela nam błogosławieństwa i już wiemy, że dotrzemy do mety.
Na punkt docieramy o godz.
09:03, 24 godziny po starcie, co oznacza, że mój nowy dobowy rekord przebiegu to 558 km.
PK8-PK9 Białobrzegi (631km)
Z punktu wyruszamy razem, ale wkrótce Krzysiek zjeżdża do
boksu, bo dopada go senność. Aż do Białobrzegów jadę sam, po drodze ratując z
opresji grupę Keto, która trochę zabłądziła przy wyjeździe z Mszczonowa. Na tym
odcinku zaczyna padać i nie odpuszcza aż do Białobrzegów. Sam PK bardzo
skromnie zaopatrzony, chyba jedna drożdżówka na głowę oraz kawa i herbata. Nie
jem i nie piję tam nic. Ubieram tylko suche wełniane skarpety. Grupka
przemoczonych kolarzy stłoczonych w holu czekała na koniec opadów, szykując się
w międzyczasie prowizoryczne kamizelki z worków na śmieci. Wyruszam jak
najszybciej, bo już wierzę, że zdołam dotrzeć do następnego DPK w Iłży, gdzie
zamierzałem się zdrzemnąć.
PK9-PK10 Iłża(689km)
Do Radomia wjeżdżam jadąc po DDR. Nie chcę niepotrzebnie
drażnić kierowców, poza tym moje tempo jazdy w ogóle na tym nie cierpi. Zaczynają
niepokoić mnie ciemne chmury zbierające się nad miastem. Wyjeżdżając z Radomia
staram się przyśpieszyć, żeby uciec przed deszczem, ale na nic się to zdaje i już
po chwili moknę w strugach deszczu.
Zjeżdżam szybko na przystanek ponieważ
muszę zabezpieczyć telefon i dokumenty, wkładając je do foliowej torebki. Przy
okazji wymieniam baterie w tylnej lampce. Będąc już przemoczonym nie czekam na
koniec opadów tylko ruszam, żeby jak najszybciej dotrzeć do DPK o odpocząć. Po
dojechaniu do Zajazdu Moya spotykam Grzegorza (James77z BS), który szykuje się
do wyjazdu. Jem obiad i zajmuję miejsce w pokoju. Biorę prysznic, zmieniam
ubrania na suche z przepaku, smaruję obolałe kolana i po raz kolejny próbuję wyregulować bloki. To już ostatni raz, bo „wyrabiam” otwory w śrubach i ich
odkręcenie nie będzie już możliwe. Nie czując zmęczenia i słysząc dobre wieści
na temat prognozy pogody ruszam w dalszą drogę.
PK10-PK11 Nowa Dęba (802km)
Kilka km za Iłżą zaczyna jednak padać. Zatrzymuję się na
przystanku i przebieram się w ubrania na deszcz. Do Ostrowca deszcz jest
jeszcze znośny, ale w samym mieście zaczyna mocno padać. Czekam na przystanku ok
20 min i kiedy deszcz lżeje ruszam w dalszą drogę. Na bezchmurnym niebie
pojawiają się gwiazdy. Oznacza to jednak spadek temperatury. Ponownie
zatrzymuję się i ubieram cieplejsze rzeczy. W Opatowie zajeżdżam na Orlen i dogrzewam
się pijąc gorącą czekoladę. Jeden z kolarzy chcę jechać ze mną, ale wiem, że to
nie zadziała, dlatego przepraszam go i ruszam dalej sam. Droga do Nowej dęby
dłuży się niesamowicie. Trzymam spokojne tempo i docieram tam po prawie 5
godzinach jazdy. Ku mojemu zdziwieniu spotykam tam Turystę, który uciął sobie
na tym punkcie drzemkę, oraz Transatlantyka, który przyjeżdża chwilę po mnie.
Pałaszuję dwie porcje makaronu, wypijam jedną kawę oraz zapycham się ciastem. Po
nieco przydługich przygotowaniach wyruszam w dalszą drogę doczepiając się do
Turysty.
PK11-PK12 Rzeszów/Boguchwała (860)
Snujemy się powoli. Turysta narzeka na ścięgno Achillesa, a ja
marudzę z moimi kolanami, para para olimpijczyków na trasie. Im bliżej
Rzeszowa, tym większe czuję znużenie. Pilnuję tylko, żeby nie zgubić Turysty.
Wspominam mu, że chętnie zdrzemnąłbym się na przystanku. Na nieszczęście po
drodze nie mijamy żadnej wiaty. Tuż przed Rzeszowem zjeżdżamy na stację
benzynową. Ja piję espresso, a Turysta delektuje się kawą przy okazji
dogrzewając się we wnętrzu. Ja uciekłbym stamtąd jak najszybciej, bo ciepło
szybko mnie rozkłada. W miarę otrzeźwieni ruszamy dalej. Po drodze natykamy się
na grupkę kolarzy, która nie jest pewna drogi do punktu. Przejeżdżają razem z nami
przez Rzeszów. Na punkcie dopada mnie duże znużenie, postanawiam się zdrzemnąć.
Turysta po wciągnięciu żurku rusza natychmiast w dalszą drogę, a ja zalegam na
zewnątrz zajazdu pod wiatą. Siadam na ławce i kładę głowę na stole. Po 15
minutach budzę się, ale czuję, że to za mało. Po kolejnych 10 minutach
następuje cudownie zresetowanie organizmu. Nie czuję zmęczenia, jestem rześki jak poranna bryza. Szykuję się do jazdy i spotykam Marka „Memorka”.
Spodziewałem się, że dojdzie mnie znacznie wcześniej, ale problemy techniczne i
żołądkowe źle wpłynęły na tempo jego jazdy. Po kilku minutach pogawędki ruszam
w kierunku punktu w Brzozowie/ Starej Wsi.
PK12-PK13 Brzozów/Stara Wieś (904km)
Pogoda się poprawiła, świeci słońce i wieje lekki wietrzyk.
Szybko robi mi się za gorąco dlatego przebieram się lżejsze rzeczy. Teren robi się
bardziej pagórkowaty, zaliczam pierwszy podjazd oznaczony jako 6%. Wchodzi
gładko, chociaż oszczędzam się i jadę na przełożeniu komunijnym. Po kilku pagórkach
pośród ładnych widoków dojeżdżam do kolejnego punktu, który zabezpiecza koło
gospodyń wiejskich. Widzę wyjeżdżającego Turystę, co dziwi mnie trochę ponieważ
z Rzeszowa ruszał długo przede mną. Motywuje mnie to zagęszczania ruchów na PK,
ale dowiaduję się, że Turysta bardzo narzeka na swoją kontuzję dlatego odchodzi
mi chęć, żeby go gonić. Zjadam żurek, kilka kawałków ciasta. Po chwili na punkt
wpada Memorek, który słodząc gospodyniom zyskuje ich dozgonną wdzięczność przy
okazji otrzymując propozycję matrymonialną. Przed odjazdem pakuję jeszcze do
kieszonki pyszną kanapkę.
PK13-PK14 Ustrzyki Dolne (955km)
Droga do Ustrzyk Dln. jest bardzo monotonna, ciągnie się przez
niezliczone ilości hopek. Dobija fakt, że do PK jest kilkanaście km dalej niż stoi w książeczce. Urozmaiceniem jest przejazd przez Sanok i Lesko,
gdzie za każdym razem trzeba zmierzyć się z dość solidnymi ściankami, oraz urokliwe kościółki.
Na
serpentynie wyjazdowej z Sanoka spotykam Turystę, który cyka mi fotkę kiedy
mielę na swoim 30x25.
Zatrzymuję się, rozmawiamy chwilę na tematy kontuzji i
tego jak różne środki nie pomagają zwalczyć bólu i ruszamy w dalszą drogę.
Mając trochę szybsze tempo zwiększam dystans do Turysty. Po drodze minie mnie
jeszcze kiedy będę smarował się i dojadał na poboczu, ale szybko go wyprzedzę i
spotkamy się dopiero w Ustrzykach Dolnych na punkcie. Na górce za Leskiem można już podziwiać panoramę Bieszczad. Widząc wyższe górki wyrywa mi się: "o w mordę, moje biedne kolana".
W międzyczasie wyprzedza
mnie Memorek i wielu innych kolarzy. Mam wrażenie, że nie wyprzedziła mnie
jeszcze tylko moja babcia, Wąski oraz Eranis. Bez trudu trafiam na punkt
holując za sobą dwóch zgubionych uczestników. Na punkcie spędzam dużo czasu.
Zbyt długo celebruję przygotowania do zmierzenia się z najtrudniejszym etapem,
tak że na punkt dojeżdża Turysta i rusza z niego tuż przede mną. Pojawia się
też Krzysiek „Blondas”, ale nie czekam na niego bo chcę jak najszybciej mieć już
BBT za sobą, poza tym postanawiam dogonić czterech kolarzy, którzy ruszyli
kilka minut przede mną.
PK14-META (1008km)
Ruszam z kopyta, skręcam w prawo i z pełnym impetem wjeżdżam
na podwórze jakieś posesji. Naprawiam swój błąd nawigacyjny i za drugim razem
skręcam już dobrze. Muszę się jednak zatrzymać ponieważ w tym momencie
wyczerpują się baterie w GPS. Szybka wymiana i ruszam dalej. Daję z siebie
wszystko i okazuje się, że nogi tylko bolą, poza tym są w pełni sprawne. Udaje mi się wyprzedzić tych, których zamierzałem, chociaż jeden z nich chyba złapał gumę, dlatego musiał się zatrzymać. Na
podjazdach nie oszczędzam się, jednak wszystkie hopki pokonuję na siedząco. Na
zjazdach dokręcam ile mogę. Kilka razy jest dość niebezpiecznie, kiedy auta z
naprzeciwka wyprzedzają. Hamowanie jest nieskuteczne, klocki po kilku razach
szybko się kończą. Około 14 km przed metą dojeżdża do mnie jeden kolarz. Dobrze
nam się rozmawia. Czując bliskość mety odpuszczam napinkę i kręcę do końca
spokojnym tempem. O godz. 16:15 dojeżdżam do mety i po 55 godzinach i 10
minutach jazdy pokonuję całą drogę od Świnoujścia do Ustrzyk Górnych.
Podziękowania dla Michussa za udostępnienie nawigacji bez której byłoby trudniej o dobra jazdę oraz za smsm wspierające mnie na trasie, a także dla Kviato również dopingował mnie sms-owo w czasie jazdy. Dziękuję również tym z którymi miałem okazje pokonąc sporą część trasy,w szczególności Blondasowi i Turyście.
Na drugi dzień rano dekoracja i długo wyczekiwany, mój wymarzony medal. Zdjęcie autorstwa Mareckiego.
Mina zwycięzcy - bezcenna ;-)
W czasie maratonu wypiłem:
- 6 litrów izotoników
- 2 litry wody
- litr coli
- 3 kawy
- 2 gorące czekolady
- 2 espresso
- szklanka soku Kubuś
- dwa obiady dwudaniowe (rosół, schabowy z ziemniakami i surówką)
- 3 porcje makaronu z sosem
- zupa pomidorowa
- żurek
- 10 kawałków ciasta
- 3 kanapki
- 3 drożdżówki
- 2 batony
- 1 chałwa
- 4 banany
- 4 żele energetyczne
W czasie jazdy byłem ubrany w spodenki BCM Novatex Vezuvio z wkładką Rekord Sat Man. Bardzo dobre, choć po nasiąknięciu wodą podczas deszczu boczne "skrzydełka" podwijały się i spowodowały lekkie otarcia pachwiny. Używałem siatkowej "potówki" Giordany, która sprawdziła się bardzo dobrze również jako izolacja przed zimnym powietrzem trzymając koszulkę z dala od ciała. Koszulki były zwykłe kupione okazyjnie na Allegro. Do ochrony przed deszczem miałem kurtkę Vaude z membraną Ceplex Active. Również sprawdziła się świetnie, nie przemokła i dodatkowo bardzo dobrze oddychała, ale przy moich prędkościach nie można było się spodziewać nadmiernej potliwości. Minusem kurtki dla mnie był zbyt krótki tył. Woda ściekała na tył spodenek i moczyła wkładkę. Buty, których użyłem to Shimano SH-R078. Były bardzo wygodne, nie spodowodowały otarć ani odcisków. Jedyny dyskomfort to lekki ból spodniej części lewej stopy. Na wierzch w chłodzie używałem lekko ocieplanej bluzy z Decathlonu wyposażonej w przedniej części w membranę wiatroszczelną. Jakom wariację na chłód używałem także cienką podkoszulkę z wełny merynosa. Była bardzo lekka i nie powodowała przegrzania. Dopełnieniem stroju na chłód były rękawiczki z windstoperem, cienka czapeczka pod kask, oraz polarowy buff.
Uważam, że sprzętowo byłem przygotowany bardzo dobrze. Rower spisał się bez zarzutu. Dyskusyjne może być zabieranie sakwy i 6 kg rzeczy z soba, ale pierwszy BBT miał lekcją, a nie walką o jak najlepszy czas. Celowałem w 60 godzin i się udało. Muszę jednak przyznać, że gdyby nie kardynalne dwa błędy jakie popełniłem dzień przed startem oraz tuż po starcie, wynik mógłbyć lepszy. Kontuzje nóg spowodowane złym ustawieniem bloków i naginką przez pierwsze km z Hipkami spowodowały, że pozostały dystans musiałem jechać dużo wolniej oszczędzając kolana.
Urazy / kontuzje jakich doznałem podczas maratonu:
- zdrętwienie prawego małego palca,
- zdrętwienie środkowego palucha lewej stopy,
- ból kolan (skończył się wraz z zejściem z roweru),
- potworny ból wzdłuż piszczeli (przemija, ale tydzień po maratonie jeszcze go czuję)
- lekkie otarcie pachwin,
- bolący, lekko otarty i odciśnięty tyłek.
Nawigacja użyczona przez Michussa wydatnie wpłynęła na komfort psychiczny na trasie. Nie wyobrażam sobie kolejnej edycji bez takiego sprzętu.
Ostatnie gorzkie słowo pod swoim adresem. Niestety okazałem się egoistą kiedy na ostatnim PK nie wziąłem od Turysty jego sakwy. Mimo bólu kolan z pewnością dałbym radę wjechać z większym obciązeniem na górę. Będę musiał jakoś żyć z piętnem egositycznego palanta. Jacek przepraszam.
Zastrzegam sobie prawo do wprowadzania poprawek w miarę pojawiania się prześwitów w pamięci bądź pojawienia się nowych „prawdziwszych” faktów lub przeczytaniu relacji innych uczestników. Relację postaram się wzbogacać zdjęciami w miarę wykradania ich od innych uczestników.
Już nie mogę się doczekać kolejnej edycji i startu w niej. Najprawdopodobniej wystartuję na "prawdziwej" szosówce. Wiem, że pisemne deklaracje mają dużą moc, dlatego już teraz oznamiam, że miom celem w 2016 roku będzie zejście poniżej 50h. Przy rozsądniejszej jeździe i krótszych postojach na PK jest to osiągnięcia. Rozważałem jazdę SOLO, ale mam jeszcze dwa lata, żeby się określić.
No i na koniec jeszcze oryginalny ślad z mojego przejazdu. Wyciągnął go z Garmina i zlepił z kilku części Michuss - jeszcze raz dzięki. Od razu nasuwa się pytanie: dlaczego zmarudziłem na trasie prawie 13 godzin? Następnym razem do poprawki ;-)
Komentarze
Na znak protestu chyba się wypiszę z Bikestatsa (tak jak Eranis). ;)
"Natchnął mnie wtedy do udziału w tej imprezie, choć moje ówcześnie teksty na ten temat Wax przyjął z dużym politowaniem"
Serio? Nie kojarzę...
"W międzyczasie wyprzedza mnie Memorek i wielu innych kolarzy. Mam wrażenie, że nie wyprzedziła mnie jeszcze tylko moja babcia, Wąski oraz Eranis."
Mistrz ;)
Gratulacje!
Dzięki za towarzystwo. :)
zyskasz jakieś marne 3 kg - w moim przypadku to może być nawet 10 kg
Ale fakt jest niestety taki, że nawet gdy obaj będziemy na szosach to będę oglądał Twoje plecy - gratuluję Ci świetnego wyniku - trochę się napocisz żeby go poprawić ;-)
Rzeczywiście takie napieranie w pierwszych km mogło być błędem, ale z drugiej strony - kto wie, może byś się w tych 60 godzinach nie zmieścił, gdybyś na początku "pomarudził"? ;)
Aha. Dopingująca grupa niesamowita, aż chwyta za gardło. ;)
Bardzo się cieszę, że mogłem Ci pomóc. Jak już wspominałem - uznaję to za czyn wyświęcający garminka, więc mogę być Ci jedynie wdzięczny :P
Co do kolan - bolały z powodu ustawienia bloków czy poniekąd też z szybszej jazdy, wolniejszej-cięższej kadencji? Ostatnio bawię się wysoką kadencją (czyli malutki blacik hehe) i ból w kolanach po np. 500km zerowy, a bloki to mam te z minimalnym luzem (żółte), to Ty pewnie masz te bez luzu co?
Fajnie stać się niedługo posiadaczem tego niebieskiego stroju.. ja jestem za młody na ten "prezent"