Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi 4gotten z miasteczka Stargard. Mam przejechane 30581.47 kilometrów w tym 199.70 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.86 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 45672 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy 4gotten.bikestats.pl
  • DST 58.60km
  • Czas 02:43
  • VAVG 21.57km/h
  • Podjazdy 330m
  • Sprzęt Szarak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wycieczka zlotowa

Sobota, 16 maja 2015 · dodano: 21.05.2015 | Komentarze 2

Zlotowa wycieczka w dostojnym tempie* Pojechaliśmy szukać starego lotniska z zachowanymi wzmocnionymi hangarami dla radzieckich myśliwców. Po drodze była okazja do zaliczenia kilku gmin, choć w jednym przypadku muisało zebrać się spore konsylium, żeby ustalić, gdzie dokładnie przebiega granica jednej z gmin.



Po drodze nie zabrakło kilku sklepostopów. 



W końcu zajechaliśmy na lotnisko. Na zdjęciu na głównym planie koleżka na Canyonie - Łatoś ;-)




* nie dotyczy ostatnich 20km gdzie przez dłuższy czas Pająk wykazywał wyższość poziomki nad "szoszońskimi" maszynami 






  • DST 307.30km
  • Czas 11:40
  • VAVG 26.34km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • HRmax 161 ( 88%)
  • HRavg 132 ( 72%)
  • Kalorie 7341kcal
  • Podjazdy 1457m
  • Sprzęt Szarak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szczepienie

Poniedziałek, 11 maja 2015 · dodano: 11.05.2015 | Komentarze 10

Służbowy wyjazd na szczepienie do Wałcza. Powrót nieco dłuższy. Przez brak rozeznania trasy zaliczyłem tragiczne nawierzchnie pomiędzy Trzcianką, a Drezdenkiem: dziury, zniszczone płyty betonowe, bruk i to wszytko nie na jakis podrzędnych drogach tylko trasach wojewódzkich :-( Przejazd okupiony pękniętą szprychą, pierwszą w moim życiu, prędzej przebolałbym złamanie ręki niż kontuzję roweru ;-) Żeby była równowaga to barkowi też się dostało, ale to głównie przez szczepionkę.Czas przejazdu musiałem wziąć z licznika, bo Strava i RwGPS zaciągają czas brutto.

W drogę wyruszyłem wcześnie rano, coś około 04:30. Chciałem uniknąć dużego natężenia ruchu i to mi się udało. Do samego Wałcza wyprzedziła mnie znikoma ilość pojazdów. Z powodu chłodu, termometr pokazywał coś ok. 0 stopni, musiałem jechać w zimowych ciuchach, które później targałem w plecaku.
Po przyjęciu 4 szczepionek, po dwie na każde ramię, chciałem coś zjeść przed wyruszeniem w dalszą drogę. Niestety, kantyna w firmie była zamknięta, a próby kupienia kilku drożdżówek po drodze w Wałczu spełzły na niczym. Na poszukiwania prowiantu straciłem niepotrzebnie sporo czasu. Z Wałcza wyjechałęm drogą wojewódzką w kierunku Trzcianki. Widoki były jak wszędzie, nie chciało mi się nawet zbytnio robić zdjęć. Poniżej na trasie gdzieś przed Gostomią.



W tej miejscowości udało mi się kupić drożdżówkę. Była to jedyna sztuka jaka ostała się w sklepie. Dalsza droga do Trzcianki upłynęła na podziwianiu okoliczności przyrody. Asfalt w wielu miejscach był całkiem niezły, a dokoła tylko las i ja na długich prostych.



Za Trzcianką nawierzchnia się pogarsza. Daje się w miarę jechać, dwa ostatnie wyjazdy pokonuje z niższym niz zazwyczaj ciśnieniem w oponach zamiast 7,5/8 bar stosuję 6/6,5 i to daje zauważalne efekty. Rower mniej podskakuje, jazda po asfalcie jest płynniejsza i nie zauważam zwiększonych oporów toczenia. Jest wręcz lepiej. Mimo tego niewiele pomaga to na brukach lub takiej nawierzchni, którą musiałem pokonać dość spory dystans pomiędzy skrzyżowaniem dróg 180 i 309 oraz 180 i 177, gdzie w końcu skończyła się moja katorga na tych płytach.



Jedzie mi się coraz gorzej. Zaczynają boleć mnie ramiona, zwłaszcza prawe, gdzie przyjąłem szczepionkę, która była bolesna juz w trakcie podawania. Staram się masować w trakcie jazdy, ale nie jest to proste, w międzyczasie muszę mocno trzymać kierownicę i omijać dziury. Daję sobie chwilę wytchnienia w Hucie Szklanej. W sklepie zaopatruję się w pyszne owocowe drożdżówki i dokłądam dwie kanapki. Sa pyszne, jedną pochłaniam od razu. Masuję się i rozlewam picie do bidonów. Dalsza droga do Strzelec Krajeńskich bardzo zła, boli mnie bark, nawierzchnia się pogarsza. Kilka fotek z tego odcinka.





Gdzieś za Drezdenkiem "drogowcy" załatali dziury w jezdni lepikiem z gresem. Ten na potegę przylepia się i wbija w opony. Co jakiś cza zatrzymuję się i oczyszczam je z kamyczków. Wierze w pancerność moich gum, ale są już dość wiekowe i w końcu mogą zacząć się poddawać. Przy kolejnej operacji oczyszczaniem zauważam bicie obręczy z tyłu. Okzała się, że pękła mi szprycha. Nawet nie wiedziałęm kiedy to się stało, ale po części wyjaśniła się przyczyna cięzszej jazdy. Obręcz ocierała o klocki, przy zakręceniu stawała blokując się na hamulcu. Nigdy wcześniej nie miałem takiego przypadku i nie wiem co robić: wyciągać szprychę, cos luzować itp? W końcu z braku czasu i pomysłu zawijam ją na innej i ostrożnie ruszam do przodu.



Szybko jednak zapominam o awarii i staram się wyrobić plan minimum, czyli dotrzeć do domu przed 18:30. Po drodze zajeżdżam w Barlinku na Orlen. Dokupuję izotonik, wciągam drożdżówkę i kanapkę. Dodatkowo wspomagam się magnezowym shotem. Zamierzam trochę przyśpieszyć. Dobre asfalty i korzystny wiatr mają mnie w tym wspierać. 



Od Barlinka do samego domu jedzie się wybornie. Super asfalt, szerokie pobocze na starej DK 3 i wiatr niemalże w plecy pozwalają na szybszą jazdę. Wjazd do Pyrzyc to zawsze mój ulubiony fragment trasy, jest lekko w dół,a dzisiaj dodatkowo wspomaga mnie wiatr. Osiągnięcie ponad 40km/h to nie problem.



Nawet nie wiem kiedy przejeżdżam przez miasteczko. Gdzieś po drodze uwieczniam pole rzepaku, chyba fotograficzny standard każdego cyklisty o tej porze roku ;-)



Na końcówce trasy zaczynam słabnąć. Prędkość spada poniżej 30km/h, barku już prawie nie czuję. W Obrytej słuszę za mną narastający huk toczących się opon. To jeden z mega ciągników na baloniastych opoanach mknie asfaltem. Kilka razy próbowałem zabrać się za takim, ale zazwyczaj jechały grubo ponad 50km/h. Kiedy mnie wyprzedza rozpędzam się i siadam mu na ... opryskiwacz ;-) Okazuje się, że z jego powodu ciągnik nie  może jechać szybciej niż 40/h. Oczywiście to teoria, bo czasem jedzie ok. 45 na godzinę. To był niesamite doświadczenie. Jazda bez wysiłku przy sporej prędkości. Muiiałem tylko uważać, żeby nie wypaść z tunelu, bo wtedy nie odrobiłbym nawet kilkumetrowego dystansu. Okazuje się, że "traktorzysta" mknie w ten sposób aż do samego Stargardu. Odłączam sie od niego przy moim osiedlu. Dzięki niemu prędkość średnia z całej trasy wrasta z 25,8 do pnad 26km/h. Cóż, doktor nie chciał podzielić się dzisiaj adrenaliną z gabloty to musiałem znaleźć inne rozwiązanie.



Przejazd trochę spontaniczny. Planowałem zaliczyć 300km, ale nie wtakich oklicznościach, ale jak się nadarzyła taka okazja to w weekend mogłem zostać w domu. Jazcda nie należała do łatwych i przyjemnych z dwóch powodów: obolałego po szczepieni barku i tragicznej miejscami nawierzchni. No ale nie zawsze będzie "lajtowo" ;-)
W czasie jazdy zjadłem 3,5 banana, 3 drozdżówki, dwie bułki, 2 batony, 1 chałwę. Wypiłem 1 litr wody i 1,5 litra izotoników. Wspomogłem sie shotem magnezowym i małą puszką Oshee z tymże mierałem wzbogaconym jkimis witaminami.
Nie mogę odżałować pękniętej szprychy. W panice zamierzam nawet na nowo złożyć koło, żeby mnie pewność, że sytuacja się nie powtórzy.

Czas brutto: 13:53
Czas netto: 11:40

STRAVA




  • DST 58.20km
  • Czas 02:02
  • VAVG 28.62km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 165 ( 91%)
  • HRavg 137 ( 75%)
  • Kalorie 1295kcal
  • Sprzęt Szarak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pyrzyce

Piątek, 8 maja 2015 · dodano: 08.05.2015 | Komentarze 1

Pierwsza jazda z Etrexem. W końcu moża było wrzucić cos własnego do Stravy ;-)
Muszę znaleźć rozwiązanie na montaż licznika odkąd jego miejsce na mostku zajmuje Garmin.



Dokręcając kilka km doświadczyłem rzadkiego widoku. Przez Kluczewo przejechał pociąg, no tylko lokomotywa, ale to coś. O mało nie wpadł pod nią rowerzysta, który zignorował znak STOP. 



Etrex podziała na mnie dość motywująco, oby jego wpływ nie okazał się destrukcyjny. Nie chcę jeździć jak "kox" ;-)







  • DST 200.57km
  • Czas 07:33
  • VAVG 26.57km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • HRmax 163 ( 90%)
  • HRavg 126 ( 69%)
  • Kalorie 4213kcal
  • Podjazdy 902m
  • Sprzęt Szarak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gorzów Wielkopolski

Niedziela, 3 maja 2015 · dodano: 04.05.2015 | Komentarze 7

Pierwsza z dłuższych majowych tras doszła do skutku. Od wprawki nie miałem czasu na rower. Na szczęście dzień przed wypadem udało mi się wykręcić trochę km, rozruszać mięśnie i ustawić rower.
Pobudka o 04:50, szybkie płatki z mlekiem i wkrojonym bananem i już ok. 05:45 i ruszam na trasę. Z powodu bardzo niskiej temperatury, stacja meteo na obwodnicy pokazuje -0,2 stopnia, jadę opatulony jak w zimie. Na Szczecińskiej pusto.



Od początku jazda mi nie idzie. Coś mnie muli w żołądku, nieświeże mleko? Na dodatek ból karku powoli przenosi się na głowę, która zaczyna łupać niemiłosiernie. Świdrujący ból wbija mi się oczodół. Kulam się powoli do Starego Czarnowa na stację Orlenu. Przed Kołbaczem słońce zaczyna już poważniej ogrzewać okolicę.



Niestety Orlen czynny dopiero od 07:00. Powoli toczę się w kierunku Pyrzyc. Na wjeździe do miasta, na stacji Orlenu, kupuje coś z magnezem i rozrabiam proszki przeciwbólowe.



Odczekuję 10 minut i ruszam dalej. Ból powoli ustępuje ale zamulenie żołądka trzyma dalej. Mimo to jedzie się już o wiele lepiej. Za Pyrzycami daje znać o sobie wiatr. Będę się z nim lekko zmagał aż do Gorzowa. W Lipianach skręcam w kierunku Barlinka. Jeszcze jadę "na zimowo", ale to już niedługo, słońce grzeje coraz bardziej.



Do Barlinka docieram całkiem sprawnie. Po raz kolejny zajeżdżam na Orlen. Tym razem funduję sobie podwójne espresso. Spoczywam na ławce w parku na przeciwko, mojej ulubionej barlineckiej miejscówce i wciągam batona o raz banana popijając kawą. Przy okazji rozbieram się. Zostaję w bluzie i krótkich spodenkach. Na głowie ląduje letnia chusta.



Po kilkunastu minutach zbieram się do drogi. Do tej pory cały mój plan jazdy brał w łeb, ale to miało się zmienić. Od Barlinka jazda idzie mi wyśmienicie. Las osłania mnie od wiatru, a opadający profil trasy sprzyja większym prędkościom. Na nieszczęście muszę przejechać przez Kłodawę, "dedeerkowy" koszmar.



Na szczęście szybko zjeżdżam na Chwalęcice, trochę przy tym klucząc i mijając cmentarz komunalny wjeżdżam do Gorzowa. Z pozoru miły zjazd do miasta kryje kilka niebezpiecznych dziur, lepiej uważać.



Dojeżdżam do brzegu Warty i wzdłuż torów kieruję się na zachód. Od tego momentu wiatr staje się moim sprzymierzeńcem.



W drodze powrotnej zamierzam zaliczyć "podjaździk" na ul. Dobrej. Zapomniałem jednak, że dojazd do niego jest koszmarny, z resztą, nigdy wcześniej nie jechałem tędy rowerem. Stan kostki brukowej to koszmar.



Ulgę przynosi kilka asfaltowych łat.



Trasa podjazdu okazuje się być zamknięta dla ruchu, ale dwóch lokalsów potwierdza, że jest rowerowo przejezdna. Podjazd zaczyna się DDR.



Po chwili docieram do blokady, przeciskam się pomiędzy betonowymi blokami i gonie kogoś. Nie daje mi satysfakcji z wyprzedzenia, bo tuz przed moim nosem skręca do lasu.



 Zachwycony działaniem espresso zajeżdżam na kolejny Orlen. Przede mna jazda po "starej DK3", a tam teraz ze stacjami krucho. Na nieszczęście Orlen znajduje się w pobliżu giełdy i jest dosłownie oblegany. W kolejce do kasy marnuję 10 minut, kolejne 5 min czekam na opróżnienie ekspresu z fusów, bo nie chce wystartować z moim espresso. Po spożyciu kawy i rogala zrzucam bluzę i na ostani etap wyruszam "na krótko"




Ostatnie 80 km jest dobre. Espresso w żyłach, wiatr w plecy, no na początku z górki na pustej drodze. 



Na końcówce poprawiłem V śr o ponad 2km/h kończąc jazdę z wynikiem ponad 26,5kmh. Dołujący początek wcale tego nie zapowiadał. Po drodze mijam znane widoki, które wryły mi się w pamięć w czasie niegdysiejszych podróży autem. Przy okazji robię fotkę miejscówki, która skojarzyła mi się z pewna "sandałową ultraską". Nie przypuszczała chyba wtedy, że może zagości wkrótce w Szczecinie na trochę dłużej.



Odcinek do Pyrzyc przebiega bez zakłóceń. Nadmiar kofeiny doprowadza do lekkich skurczy, ale tym razem mam rozwiązanie, którego zabrakło na Kaszubach. Co prawda  doznaję dwukrotnie ataku skurczy lewego uda, ale przy tej ilości kofeiny było to do przewidzenia. Następnym razem wezmę dwie ampułki.



Przez pewien czas mam niezłego zająca, który jednak po kilku km rezygnuje i przez ostatnie km do Pyrzyc to on siedzi mi na ogonie, a mi głupio zwolnić i jadę cały czas ponad 30km/h ;-)



Za Pyrzycami wiatr atakuje bardziej z boku. Zwalniam trochę pilnując, żeby V śr nie spadła poniżej 26,5km/h.



CDN





  • DST 335.00km
  • Czas 13:35
  • VAVG 24.66km/h
  • VMAX 69.70km/h
  • Temperatura 21.0°C
  • HRmax 181 (100%)
  • HRavg 139 ( 76%)
  • Kalorie 8402kcal
  • Podjazdy 2965m
  • Sprzęt Szarak
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

W(y)prawka Kaszubska

Sobota, 25 kwietnia 2015 · dodano: 27.04.2015 | Komentarze 13




























Jazda w ramach forumowej imprezki zorganizowanej przez Turystę, wspartej przez innych dobrych ludzi ;-) 
Początkowo deklarowałem się na dłuższy dystans, ale "chorowity" okres ostatniego miesiąca źle wpłynął na przygotowania. 
Do bazy w Izbicy dotarłem dużo później niż planowałem. Zamiast wyruszyć PKP ze Stargardu o 13:30 i ze Słupska dokulać się już rowerem na 18:30, na miejscu byłem dopiero o 01:30 dojeżdżając autem ;-). Oznaczało to znikomą ilość snu, ale przecież maiłem jechać tylko krótszą trasę.
Pobudka o 06:00, miska musli z sokiem na śniadanie, ostanie przygotowania i o ok. 08:15 wyruszyliśmy na trasę improwizując start honorowy z bramy bazy. Zdjęcie Turysty autorstwa nieznanego.

Do Główczyc jazda była bardzo spokojna. Początek przypominał mi MP z ubiegłego roku. Sielanka i spokojne tempo.



Jedynie poziomki uprawiały harce i goniły Tomka, który się rozgrzewał.



W Główczycach krótki postój na przebranie się. Zrobiło się bardzo ciepło i trzeba było zrzucić  trochę odzienia. Po tym zdarzeniu nastąpił start ostry. Z przodu uformowała się grupka w składzie: Turysta, CRL, Tomek, Pająk na poziomce, Olo. Dopełnieniem grupki była moja ociężałość. Mimo, że tempo było zacne postanowiłem nie odpuszczać. Po pierwsze czułem się całkiem nieźle mimo alarmującego dźwięku pulsometru, po drugie z braku nawigacji wolałem trzymać się grupy, a po trzecie nie chciałem jechać w grupetto ;-) Przy jeziorze Żarnowieckim robimy krótki postój. Dojeżdża wtedy do nas Keto z "czasowcem". Wkrótce powiększona grupa walczy z pierwszym podjazdem, na którym Olo przeprowadza atak szczytowy i wyprzedza niemal wszystkich poza Tomkiem. 
Do Pucka tempo było całkiem niezłe. Średnio powyżej 29km/h.

Na DDR, która biegnie śladem trasy kolejowej jest nawet czas na samojebki. Jest super, cała naprzód, nas nie dogoniat, jest moc. Tak mi się przynajmniej wydawało, ale do czasu :-)



Jednak po skręceniu na południe zaczęła się gehenna. Bardzo mocny wiatr skutecznie hamował nasze zapędy. Dochodzi do podziału. Mocniejsza grupka odjeżdża a ja, Olo i Keto męczymy się walcząc z wiatrem. Za nami toczy się jeszcze Pająk.
Przy sklepie, bodajże w Darżlubiu, robimy postój, żeby ochłonąć. Daje to jakie takie efekty. Po 10 minutach moje tętno to już niewiele ponad 130 ;-)    



Można jechać dalej. Przez lasy docieramy do Wejherowa. Cień daje ukojenie, a drzewa powstrzymują wiatr. Można trochę odpocząć.



Po drodze znika gdzieś Pająk i z kolejnym poważniejszym podjazdem zmagam się wraz Olem i Keto.
Dalsza droga to niekończąca się jazda pod wiatr i nieskończoność hopek. Zaczynają łapać mnie skurcze, czuję, że boli mnie tyłek, który nie wiedzieć czemu jest już odciśnięty i obtarty. Jest to dla mnie nowe doświadczenie - bardzo nieprzyjemne. Na domiar złego zaczyna boleć mnie lewa łydka, pamiątka po nocnej rundce sprzed roku oraz dokucza prawy bark. Głowa jakaś taka ciężka, kark staje się coraz bardziej obolały. Kilka razy mam zamiar odpuścić, ale wiem, że to oznaczałoby szukanie najkrótszej drogi do bazy. Do tej pory jeździłem często asekuracyjnie, pilnując wskazań pulsometru, ale dzięki tej jeździe wiem, że można zdziałać dużo więcej, wystarczy chcieć. Co prawda wiele razy zaczynam widzieć "światełko w tunelu", ale zaciskam zęby i prę do przodu niczym guru jazdy siłą woli - Wąski. W międzyczasie doganiamy Księgowego, który miał własną koncepcję na trasę ;-) Przez jakiś czas jedziemy razem. Zatrzymujemy się w Sianowie po picie, bo w bidonach sucho. Przed odjazdem Księgowy chwyta moment kiedy ciężko zbieramy się do dalszej drogi.



Wkrótce jednak znowu jedziemy we trójkę, Księgowy zostaje. Po drodze chwyta nas w kadr Michał Z, który przyłączył się do grupy dobrych ludzi wspierających wyprawkę. Poniżej kilka zdjęć z drugiej setki jego autorstwa. 



Końcówka przed Wieżycą trochę lżejsza. Sam podjazd do punktu pokonany bezproblemowo. Olo ponownie wyrywa do przodu i zdobywa punkty na górskiej premii. Widok kampera i Cinka z familią wywołuje banana na mojej twarzy. W końcu dojechałem do mety i mogłem rozkoszować się makaronem. Dołożyłem do tego 4 kawałki ciasta oraz kawę.



Czułem się zadowolony, że jednak dotarłem do punktu. Niemalże rozpierała mnie duma, ale to co wypchało mi brzuch to były raczej specjały serwowane pod Wieżycą oraz litr płynów wchłonięty błyskawicznie.



Zgodnie z planem, cięższy chyba o 2 kg, o godz. 19:00 wyruszam z Olem w kierunku bazy. Wcześniej odziałem rękawki i nogawki i zamontowałem światełka oraz odblaski.



O ile nogawki były ok to rękawki się nie sprawdziły. Materiał, z którego były wykonane nie grzeszył elastycznością i w zgięciach łokci poodciskał mi irytujące bruzdy. 
Ostatnie 106 km to już spokojna jazda z Olem. Tętno się uspokoiło i nie przekraczało 125. Nie mogłem trafić lepszego towarzysza jazdy. Reprezentowaliśmy w miarę podobny poziom przygotowania fizycznego z lekką przewagą Olka, którą było widać na hopkach. Nie wspomnę już nawet o jego GPS, dzięki któremu nie musiałem tracić czasu na nawigowanie przy pomocy "cueshita" oraz mapy. Ostania 1/3 trasy była bardzo płaska w porównaniu z częścią przed Wieżycą. 
Do bazy dojechaliśmy przed północą. Czas brutto przejazdu wyniósł 15h 30min.
Jeszcze nigdy nie zmordowałem się tak na rowerze. Warto było: dla ludzi trasy i własnego zadowolenia. Wyprawka uwidoczniła moje słabości. Mam jeszcze na szczęście dużo czasu, żeby przygotować się do MP, dlatego nie powinno być wpadki. Szczerze mówiąc zlekceważyłem Kaszuby. Myślałem, że to tylko jakieś pagórki i tyle. Rzeczywistość zmasakrowała mnie okrutnie i pokazała moje miejsce w szeregu. Na szczęście nie zrealizowałem planu, żeby na trasę w sakwie zabrać hantle. No bo przecież trzeba jakoś zwiększyć stopień trudności na "lajtowej" trasie.
Teraz nie pozostaje mi nic innego jak zorganizować tygodniowe zgrupowanie "górskie" w Szczecinie pod Panoramą i poćwiczyć podjazdy.
Na trasie wypiłem 2,25 litra izotoników, 1,5 litra coli, 0,25 litra "tymbarku" jabłko-mięta i 1 litr wody oraz kawę.
Zjadłem paczkę kabanosów, loda, wielką porcję makaronu, 4 kawałki ciasta, 5 bananów i 5 batonów. Niestety, ale zlekceważyłem sprawę suplementacji i nie zaopatrzyłem się w "shoty" magnezowe, co przypłaciłem na trasie lekkimi skurczami.
Sprzęt dał,radę. Przełożeń wystarczyło, martwi mnie jedynie luz na sterach, którego w żaden sposób nie mogę zlikwidować. Rozważam również wymianę kierownicy na szerszą, być może rozwiązałoby to problem bolącego barku? Muszę też obniżyć siodełko. Najprawdopodobniej to było przyczyną lekkiej masakry pośladków. W grę wchodzi wymiana na węższe, ale to się jeszcze zobaczy.
Impreza ze wszech miar udana. Osiągnąłem zamierzone cele, zostałem sprowadzony do parteru i zamierzam zajechać się znowu jeśli tylko Turyście będzie się chciało zorganizować kolejny Maraton Turysty ;-)



Dziękuję Turyście za przednia imprezę, Cinkowi z familią i Michałowi za wsparcie logistyczno-fotograficzne. Uczestnikom za wspólną jazdę i świetną atmosferę, a w szczególności Keto i Olowi  za motywację do jazdy i bezbłędną nawigację.
Trasa poniżej.

W ramach ciekawostki, dzięki funkcji Stravy - Flyby, można oglądnąć jak wyglądały zmagania na trasie. Przez całą drogę byłem przyklejony do kolegi Olka, dlatego jego pozycja równa się mojej KLIK




  • DST 213.92km
  • Czas 08:02
  • VAVG 26.63km/h
  • VMAX 47.68km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • HRmax 166 ( 91%)
  • HRavg 133 ( 73%)
  • Kalorie 5149kcal
  • Podjazdy 1100m
  • Sprzęt Szarak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Brama WPN

Niedziela, 19 kwietnia 2015 · dodano: 19.04.2015 | Komentarze 13

Przejażdżka +200km w ramach przygotowań do "Kaszubskiej W(y)prawki przed MP". Na bagażniku wylądowała sakwa, w której uzbierało się ponad 7 kg wliczając 2 krążki z hantli po 2,5kg.
Zajechałem się maksymalnie jadąc na północ pod wiatr. Do klifu Gosań dowiozłem średnią 25km/h, ale okupiłem to przemęczeniem. Na trasie miałem trzy kryzysy. Pierwszy przed Międzyzdrojami, a dwa pozostałe już w drodze powrotnej. To , że jechałem wtedy z wiatrem niewiele pomogło. Tydzień przed imprezą formy brak, z tego powodu jechanie 500 km nie jest rozsądne :-(, no ale się jeszcze zobaczy ;-)



Zdjęcie poniżej (zrobione na Orlenie w Goleniowie - 172 km  trasy) oddaje stan mojej formy.



Żeby nie było, że nie dostrzegam piękna otaczającej nas przyrody, wiosenny bocian, specjalnie dla Strusia ;-)



A tak wyglądała trasa:






  • DST 86.00km
  • Czas 03:26
  • VAVG 25.05km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • HRmax 162 ( 89%)
  • HRavg 132 ( 72%)
  • Kalorie 2025kcal
  • Sprzęt Speeder
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szczecin

Piątek, 10 kwietnia 2015 · dodano: 10.04.2015 | Komentarze 6

Po dłuższej przerwie spowodowanej złośliwą infekcją, która zmasakrowała moje zatoki musiałem sprawdzić w jakiej jestem formie. Za dwa tygodnie czeka mnie dłuższa jazda na Kaszubach, a za kilka dni krótszy przelot w Lubuskie i z powrotem. Okazją był wyjazd słuzbowy do Szczecina, zamiast pociągu wybrałem rower. Przy okazji postanowiłem przetestować Fly'a, którego w końcu zamontowałem do Szaraka.
Rano było dużo chłodniej niż stało w prognozach. Zamiast 5 stopni aura straszyła lekkim minusem. Ubrałem sie cieplej i wyruszyłem. Pulsometr ze świeżymi bateriami pilnował tętna. Jazda do Szczecina upłynęła bez historii. Do celu na ul. Potulickiej dojechałem przez Wielgowo i Dąbie. Dla większego poczucia bezpieczeństwa na grzbiet nałożyłem najnowiszy nabytek, oczojebna kamizelkę odblaskową.



Droga powrotna z powodu presji czasowej już prosto przez Most Pionierów i ul. Strugą. Wcześniej zaliczyłem tradycyjną masakrę w pobliżu estakady na ul. Gdańskiej, którą urozmaiciły jakieś wykopki na DDR. Żadnych znaków, ostrzeżeń, po prostu nic... Widok w kierunku przeciwnym do kierunku jazdy.



Jechało się całkiem dobrze, ale w nogach czuć było zmęczenie. Nie wiem czy dam radę dojść do siebie do wtorku, żeby przejechać się do Żagania.
Nie odnotowałem żadnych problemów z Fly'em, na którym wiozłem dzisiaj sakwę. Mocowanie jest stabilne, pięta nie haczy o sakwę, ale więcej będzie można powiedzieć po dłuższej jeździe z większym obciążeniem. No i chyba będę musiał dokupić nowy pręt mocujący, bo obecnie używany jest dość krótki i pasuje na styk; przez to bagażnik jest lekko pochylony do przodu.
A tak prezentował się dzisiaj Szarak.



Wiedziałem, że pedały podpasują kolorem do czegoś ;-) 




  • DST 69.97km
  • Czas 02:43
  • VAVG 25.76km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 300m
  • Sprzęt Szarak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Tour de Miedwie i test błotników

Niedziela, 29 marca 2015 · dodano: 29.03.2015 | Komentarze 11

Prognozy pogody zapowiadały na niedzielę opady deszczu - wymarzona aura na test błotników i chlapacza samoróbki. Przed samym wyjazdem poprawiłem mocowania tylnego błotnika i w drogę. Wyruszyłem dopiero po 13:30, musiałem dostosować się do reszty rodziny. Było dość ciepło, nie padało, choć jezdnie były mokre po porannych deszczach. Mocny wiatr zmusił mnie jednak do założenia kurtki przeciwdeszczowej. 
Sielanka trwała do Lipnika. Tuż po minięciu skrzyżowania rozpętała się deszczowa nawałnica. Hektolitry wody gnane wiatrem siekały mi wiatr, było ciężko utrzymać się na rowerze. Na kładce nad S-10 (zmieniono z S-3 - dzięki Trendix za uwagę) rzuciło mnie na barierkę. Ratowałem rower przyjmując uderzenie na bark ;-)
Momentalnie DDR zamieniła się w rwący strumień. Chlapacz na niewiele się zdał. Strugi wody wylatujące spod przedniego koła zatrzymałaby tylko osłona przeszczepiona z Jawki Pancerki ;-) Na szczęście takie opady to rzadkość i na co dzień chlapacz powinien wystarczyć. Mimo wszystko będę musiał zaopatrzyć się w nowe ochraniacze, żal było patrzeć jak buty pokrywały się błotem.
W Morzyczynie mijam Strusia, on wraca już do domu i będzie się mógł wkrótce osuszyć. Nie zatrzymuję się, bo mnie czeka jeszcze sporo km rowerowego masochizmu w tych warunkach. W Kobylance wyprzedza mnie, jadąc asfaltem, chyba prezes STC. Widać nie unika takich warunków, no ale jak się chce zostać ultrasem...
W drodze do Kołbacza zjeżdżam na CPR i focę moje nowe dodatki rowerowe: błotnik przedni z chlapaczem - 



blotnik tylny - 



Jazda do Starego Czarnowa upływa pod znakiem jazdy pod wiatr. Z pokorą przyjmuję warunki, nie mam siły żeby się sprężać. Do Pyrzyc warunki niewiele się zmieniają chociaż czasem nawet pokazuje się słońce; i tyle z mojego testowania błotników. Mimo tego warunki nie są najlepsze dlatego wyraz zadowolenia nie schodzi mi z twarzy. 



Na starej DK3 jezdnia miejscami wygląda tak jakby tam nie padało, no ale w końcu po burzy szosa sucha ;-) Przy okazji kolejna samojeb_a.



Do Pyrzyc ledwo dociągam średnią prędkość 24 km/h. Po nawrotce na rondzie przychodzi czas na spicie śmietanki. Od tego momentu wiatr pcha mnie do domu i mimo, że jestem w kiepskiej formie prędkość praktycznie nie spada poniżej 30km/h często pokazując wartości pomiędzy 35 i 40. Widząc te flagi po przejechaniu torów na wyjeździe z Pyrzyc wiedziałem, że będzie jazda ;-)



Dojeżdżając na "dzielnię" odwiedziłem jeszcze myjnię, żeby potraktować Szaraka strumieniem wody. Przy okazji zamieniłem kilka słów z "menadżerem", który również podziela rowerową pasję. Szarak umyty więc na koniec można było zrobić nowa profilową "słitfotkę" Dobrze, że szosowcy nie są ekstremistami, bo za taką profanację szosówki mógłbym stracić głowę ;-) Na zdjęciu dzielnie prężą się błotniki i błyszczą nowe opaski odblaskowe. Szarak być może zyska trochę na wyglądzie po wymianie przedniej obręczy.



A co to będzie jak z tyłu zagości bagażnik z sakwą?
Mimo infekcji jakoś się kręciło. Nie przeszkadzał nawet brak pulsometru. Być może dorosłem do jazdy bez podpowiedzi?




  • DST 55.00km
  • Czas 02:07
  • VAVG 25.98km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Sprzęt Szarak
  • Aktywność Jazda na rowerze

Niedźwiedź i mało co nieco

Sobota, 28 marca 2015 · dodano: 28.03.2015 | Komentarze 2

Małe co nieco przy sobocie. Z powodu infekcji sił brak, ale chęci są ;-) Przed wyjazdem postanowiłem zlikwidować lekki luz na sterach. Sprawa wydawał się prosta,a jednak ją skomplikowałem. Odkręciłem jedną śrubę za dużo i jakaś nakrętka wpadła do wnętrza widelca. Canyon zastosował jakiś dziwny system zamiast gwiazdki, stąd moje kłopoty. Skończyło się na demontażu kierownicy, widelca i leżeniu w garażu na plecach z widelcem do góry nogami, żeby jakoś skręcić nakrętkę ze śrubą. Ofiara moich poczynań została plastikowa osłona sterów, którą niemal przebiła główka śruby do niwelowania luzów przekręcona za mocno. Cała zabawa zajęła mi ponad 75 minut i już nie miałem czasu na objazd Miedwia.
Pojechałem najkrótszą drogą do Niedźwiedzia klucząc trochę, żeby podokręcać km. W mieście zobaczyłem dwóch rowerzystów. Ja jechałem Szczecińską, oni wybrali 11 listopada i Aleję Żołnierza. Spotkałem ich ponownie na początku DDR koło biedronki. Przez jakis czas jechałem za nimi, ale w końcu ich wyprzedziłem, bo jednak jechali zbyt wolno.



Przy skrzyżowaniu na Jęczydół wyjechał z bocznej szosowiec z lemondką. Przez moment myślałem nawet, że to król BS, ale co on mógł tu robić. On z kolei jechał za szybko. Grzałem się zbytnio trzymając jego tempo. Poz robieniu dokumentacji fotograficznej odpuściłem i kręciłem swoje wirusowe.



Jadąc przez Reptowo, Motaniec i Niedźwiedź pojechałem "ósemkę" i skierowałem się do bazy. Żeby wydłużyć trochę drogę ruszyłem na Giżynek. Na Spokojnej spore wykopaliska. 



Jako, że samopoczucie było w miarę ok, dokręciłem kilka km zaliczając przejazd nowym odcinkiem DDR na Metalowej za Cargotec. Muszę przyznać, że to najlepsze wykonanie DDR w mieście. Okazuje się, że jednak można osadzić krawężniki tak, żeby nie wystawały na przejazdach ponad jezdnię.



Stamtąd już bez kluczenia prosto do domu.
Wyjazd był okazją do przetestowania na sucho nowych błotników.  Trzymały się dzielnie całą drogę, nie luzując się, ani nie wydając żadnych dźwięków. Szkoda, że nie udało się kupić SKS RB Long :-( Jednak te po drobnych modyfikacjach też dadzą radę. Na dodatek tylny błotnik, mimo, że mocowany na sztycy da się pogodzić z montażem Fly.
Ma nadzieję, że jutro popada, bo będę mógł przetestować chlapacz przedniego błotnika wykonany  z butelki po płynie do spryskiwaczy.
Drugi raz z rzędu zapomniałem pulsometru.

Poniżej trasa nakreślona w RwGPS.







  • DST 56.56km
  • Czas 02:11
  • VAVG 25.91km/h
  • Sprzęt Szarak
  • Aktywność Jazda na rowerze

PRF

Piątek, 27 marca 2015 · dodano: 27.03.2015 | Komentarze 0

Poranna jazda w ramach w-f. Obrałem kurs na Stare Czarnowo nie wysilając się zbytnio, a to za sprawą jakiegoś wirusa, który dopadł w tygodniu mnie i Juniora :-( Początkowo było niemal bezwietrznie i pochmurno. W oddali majaczył południowo-wschodni skraj Puszczy Strusiowej.



Do Starego Czarnowa dojechałem "starą" DK3, powrót już przez miejscowość. W międzyczasie pokazało się słońce i ożywił wiatr. Na szczęście był SSW więc pchał mnie do bazy.



Za Zieleniewem natknąłem się na Pana z choinką. Widać, że święta za pasem ;-)

W weekend planowałem zrobić ambitniejszą trasę, ale z tego raczej nici, może coś w niedzielę? Przez święta, następna okazja będzie dopiero za dwa tygodnie :-(
Szarak wkrótce otrzyma nową obręcz na przednim kole, prawie identyczną jak ta w tylnym, tyle, że zwykłą, symetryczną. Z tyłu w końcu zagości Tubus, bo w przyszłym tygodniu powinienem mieć już nowe mocowanie, które będzie współgrało z ramą Szaraka, a w szafie czekają na przymiarkę nowe błotniki, choć cudem świata nie są. Za to mają potencjał do przebudowy ;-)