Info
Ten blog rowerowy prowadzi 4gotten z miasteczka Stargard. Mam przejechane 30581.47 kilometrów w tym 199.70 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 23.86 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 45672 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2015, Październik3 - 0
- 2015, Wrzesień3 - 0
- 2015, Sierpień4 - 1
- 2015, Lipiec10 - 18
- 2015, Czerwiec5 - 14
- 2015, Maj15 - 29
- 2015, Kwiecień9 - 43
- 2015, Marzec13 - 58
- 2015, Luty7 - 31
- 2015, Styczeń6 - 33
- 2014, Grudzień3 - 11
- 2014, Październik4 - 10
- 2014, Wrzesień9 - 17
- 2014, Sierpień12 - 73
- 2014, Lipiec15 - 25
- 2014, Czerwiec14 - 18
- 2014, Maj20 - 66
- 2014, Kwiecień23 - 41
- 2014, Marzec17 - 30
- 2014, Luty16 - 59
- 2014, Styczeń29 - 24
- 2013, Grudzień7 - 3
- 2013, Listopad9 - 5
- 2013, Październik9 - 8
- 2013, Wrzesień11 - 20
- 2013, Sierpień15 - 32
- 2013, Lipiec18 - 20
- 2013, Czerwiec10 - 12
- 2013, Maj13 - 16
- 2013, Kwiecień10 - 7
- 2013, Marzec2 - 2
- 2013, Luty3 - 5
- 2012, Listopad1 - 1
- 2012, Październik5 - 10
- 2012, Wrzesień11 - 30
- 2012, Sierpień15 - 24
- 2012, Lipiec14 - 2
- 2012, Czerwiec7 - 6
- 2012, Maj7 - 6
- 2012, Kwiecień5 - 6
- 2012, Marzec16 - 12
- 2012, Luty4 - 3
- 2012, Styczeń2 - 5
- 2011, Grudzień3 - 0
- 2011, Listopad8 - 9
- 2011, Październik6 - 0
- 2011, Wrzesień4 - 0
- 2011, Sierpień10 - 0
- 2011, Lipiec22 - 14
- 2011, Czerwiec10 - 0
- 2011, Maj1 - 0
- 2010, Sierpień7 - 0
- 2010, Lipiec13 - 0
- DST 513.00km
- Czas 19:33
- VAVG 26.24km/h
- Temperatura 26.0°C
- HRmax 171 ( 94%)
- HRavg 125 ( 69%)
- Kalorie 10341kcal
- Sprzęt Speeder
- Aktywność Jazda na rowerze
Maraton Podróżnika
Sobota, 7 czerwca 2014 · dodano: 08.06.2014 | Komentarze 13
Link do galerii zdjęć autorstwa Michała
Pobudka tuż przed szóstą rano. Ubieram się w rowerowe fatałaszki, sprawdzam rower, pakuję prowiant i inne fanty do kieszonek. Po zjedzeniu kilku kabanosów i batona ruszam wraz z innymi na start pod kościół w Skrzeszewie. Jestem zestresowany, łupie mi w głowie. Maraton Podróżnika to moja jedyna okazja na zrobienie kwalifikacji do BB Tour 2014. Reszta terminów odpada z rodzinnych, bądź służbowych powodów.
Na zdjęciu kościół w Skrzeszewie, miejsce startu maratonu.
Odcinek 1 Łuków, 68km
Jadący na 500km dzielą się na trzy grupy, które prowadzą Wilk, Waxmundi Transatlantyk. Liderów grup scharakteryzował na forum Memorek:
"U Transatlantyka będzie spokojnie i bez pośpiechu.
U Wilka będzie porządek i dyscyplina na postojach.
U Waxmunda będą kanapki i wypadki."
Wraz z Memorkiem jadę w tej ostatniej. Tempo dostojne, wszyscy nadążają. Nasza grupa jest najliczniejsza. Początkowo kręcę dość spięty, ale po kilkunastu km emocje się uspokajają i jedzie się lżej. Jest okazja do pierwszych rozmów forumowiczami. Przy okazji można „poachać i ochać” nad najnowszym, nic nieważącym i wszystko mającym rowerem Keto.
W grupie cały czas panuje sielska, przyjazna atmosfera. Na rynku w Łukowie postój. Przerwę wykorzystuję na dosmarowanie się kremem z filtrem UV.
Odcinek 2 Kozłówka, 130km
Niektórych zaczyna nużyć dostojne tempo jazdy. Dotychczasowa dyscyplina bierze
w łeb i zaczynają się harce. Chyba sygnał do zrywu daje zatrzymanie się Wilka na siks top. Nieważne kto zaczął, ale w pewnym momencie część bikerów rzuca się szybko do przodu, jakby chcąc zgubić kierownika wycieczki. W zamieszaniu dochodzi do kraksy. Jeden z kolegów zbyt mocno przyhamowuje i zalicza szlif na asfalcie. Mimo nawoływań czołówka, nie słysząc chyba nic, gna dalej do przodu. Do pomocy poszkodowanemu zostaje kilka osób. Memorek zajmuje się rowerem. Prostuje mocowanie klamki i sprawdza przerzutki. Rower zdatny do jazdy. Zamiast przerwy w pałacowym parku zatrzymujemy się obok zdezelowanej stacji benzynowej. Uzupełnienie bidonów, smarowanie, tlf do Kasi z meldunkiem z trasy.
Odcinek 3 Bychawa, 190km
Zbierając się do odjazdu z Kozłówki spostrzegam, że wdepnąłem w niezłe gó__o. Dosłownie i w przenośni. Jakaś kupa przyczepiła mi się do spodu prawego buta. Pobieżne oczyszczenie zajmuje tylko chwilę, ale to wystarcza, żeby grupa zniknęła z pola widzenia. Zaczynam się stresować. Nie mam GPS, a trasa maratonu jest dość pokrętna. Jeśli nie dociągnę do grupy to po maratonie. Ruszam i w oddali po spostrzegam Waxa. Po 3km dociągam do niego i siedząc mu na kole dojeżdżam do grupy. Wtedy rozpoczyna się najcięższa część jazdy. Miejscowy, lubelski rowerzysta Endriu68 łapie wiatr w żagle i przeciąga grupę na etapie przez Lublin gnając grubo ponad 30km/h.
Duża prędkość i hopki doprowadzają mnie na skraj śmierci klinicznej. Pulsometr cały czas alarmuje wyjście ponad strefę. Dopada mnie mega kryzys. Tętno cały czas w okolicach 170. Nie jestem przyzwyczajony do takiego tempa jazdy, ale nie mogę zgubić grupy więc zaciskam zęby i dociągam do postoju. Na szczęście końcówka już bardziej płaska a i w końcu Endriu68 traci trochę sił. Tempo lekko spada i mogę odetchnąć. Na postoju w Bychawie rozglądam się rozpaczliwie za kimś, z kim mógłbym kontynuować jazdę, ale nie widzę żadnych alternatyw. Zaczynam lekko panikować, jeszcze jedno takie przeciągnięcie z „koksami” jak przez Lublin i już po mnie.
Odcinek 4 Szczebrzeszyn 270km
Postanawiam wyruszyć sam, zrobić sikstop za miasteczkiem i poczekać na grupę,
w której ma jechać Memorek. Z potrzebą ledwo się wyrabiam, bo grupa mija mnie kiedy jeszcze walczę na poboczu z ciasną nogawką spodenek. Szybko dołączam do towarzystwa. Tempo spokojniejsze. Grupę prowadzi Transatlantyk co powinno dać gwarancję spokoju na trasie, żadnych harców. Wraz ze mną jadą też m.in. Hipki, Księgowy i kilka innych osób.
Ten odcinek jest dość wymagający. Kilka górek, gdzie trafiał się nawet podjazd 9%. O dziwo, wszystkie górki pokonuję z łatwością, po kryzysie ani śladu. W międzyczasie do naszej grupy dołącza Kviato, który towarzyszy nam przez kilkanaście km. Rozmawiamy trochę. Kviato później zostaje i czeka na Blondasa. Podjazd przed Szczebrzeszynem, którym straszył Wilk, wchodzi mi zadziwiająco lekko. Nie mam nawet potrzeby kręcić na młynku i ściankę pokonuję na przełożeniu 39x21.
Na zdjęciu poniżej zmagania ze ścianką, w tle reszta grupy.
Na górze zwalniam i czekam na resztę, bo nie mam pojęcia gdzie znajduje się restauracja, w której będzie przerwa obiadowa. Kilka km przed restauracją na czoło wychodzi mój naczelny nawigator Memorek. Podkręca tempo, ostatni będzie zmywał naczynia po obiedzie ;-) Trzymam się go kurczowo siedząc na kole. Mając GPS i parę w nogach jest moją gwarancją na dojechanie do mety. Na obiad zamawiam pierogi z mięsem, małe piwo i podwójną colę. Atmosfera siesty na postojach panuje w dalszym ciągu. Nie czuć żadnej „spiny” Praktycznie nie kontroluję czasu, ale nie ma potrzeby. Pilnuję tylko, żeby nie przegapić momentu kiedy do dalszej jazdy zacznie zbierać się Transatlantyk i Memorek.
Odcinek 5 Łęczna, 358km
Wyruszamy w kilkuosobowej grupie. Zatrzymujemy się po kilku km w Nieliszu i dokupujemy trochę prowiantu. Mieliśmy czekać na auto techniczne i zapakować rzeczy do sakw. Jako, że nikt nie odczuwa takiej potrzeby ruszamy dalej. Wkrótce mijamy spora grupę Wilka, która czeka na auto przy innym sklepie.
Zaczyna zmierzchać i ekipa odpala swoje „światełka”. Moc niektórych jest porażająca. Mogę spokojnie wyłączyć swoja lampkę i jechać pasożytniczo korzystając z tetrylionów lumenów emitowanych przez lampki współtowarzyszy jazdy. Z tyłu rowerów rządzą oczywiście Wall-e. Jazxa za takim wypalaczem siatkówki nie należy do przyjemności, dlatego staram się jechać z przodu.
Odcinek jest mocno pagórkowaty i niska zawartość asfaltu w dziurach powoduje, że jazda staje się wyzwaniem. Najgorzej jest na zjazdach. Staram się mocno trzymać kierownicę i modlę się aby nie rozwalić opony bądź obręczy. Speeder dzielnie znosi tragiczną nawierzchnię, ale pech dopada Transatlantyka. Na jednej z dziur zalicza snake’a. Zatrzymujemy się i organizujemy warsztat. Ktoś podrzuca dętkę, ja użyczam pompki. W międzyczasie bezrobotna cześć grupy rusza do przodu.
W czasie jednego ze zjazdów wjeżdżamy nagle w wodę. Rozbryzgi moczą buty Waxa. Po przejechaniu przez bród okazuje się, że w grupie nie ma Transatlantyka i Memorka. Próbujemy kontaktować się z nimi telefonicznie, ale brak zasięgu niweczy nasze plany. Ruszamy powoli do przodu i dopiero po kilkunastu km dostajemy wiadomość, że zaginieni jadą dalej. Kontynuuję jazdę z Waxem, któremu zaczyna dokuczać ból kolana. W Piaskach spotykamy rowerzystę o roboczej ksywie ZZ Top. To ten sam, który wcześniej zaliczył upadek.
Snując się sennie przed Łęczną z niepokojem obserwujemy podejrzane auto, które powoli sunie za nami. Podejrzewam miejscowe karki w BMW, łakome na nasze rowery. Na szczęście oślepiające ksenony to światła lampek Tytana i Endriu68. Już w czwórkę dojeżdżamy do punktu postoju w Łęcznej.
Odcinek 6 Parczew, 403km.
Decydujemy się nie czekać na Marków, którzy do punktu mają jeszcze ponad 10km. W dalszą drogę ruszam razem z Waxem, Endriu68 i jego lubelskim ziomalem Tomstepem. Po chwili nasza grupa wchłania Tytana, który zatrzymał się na sikstop. W takim składzie dojeżdżamy do stacji Orlenu w Parczewie. Nasze przybycie wywołuje poruszenie w grupie Wilka, która zagęszcza ruchy i szybko ulatnia się w kierunku mety. Stacja pipidówka, żadnych hot dogów. Sytuację i morale ratuje trochę gorąca czekolada. Wax grzeje się we wnętrzu budki stacyjnej, ale na niewiele się to zdaje. Zanim w końcu po półgodzinnym marudzeniu wyruszymy w dalszą drogę na stację zajeżdżają Marki. Nie czekamy na nich i ruszamy.
Odcinek 7 Skrzeszew, 511km (pitstop w Międzyrzecu Podlaskim)
Jest dość rześko, temperatura około 10stopni, ale dobrze mi z tym. Gorzej z Waxem , który ratuje się foliowymi rękawiczkami ze stacji. Cześć z nich służy mu za izolację termiczną kolana. Jest mu zimno i zaczyna chyba majaczyć ;-) Snuje teksty o ciepłym łóżku, drzemce w ciepłym śpiworze pod wiatą przystankową lub choćby na posłaniu z zerwanej trawy.
Z maligny wyrywa go dojście naszej grupy przez Marków i ich ekipę. Zaczynają się rozważania o ukończeniu maratonu w 24h. Bierzemy się, a raczej biorą się do roboty Marki podkręcając tempo.
Po jakimś czasie w ekipie oprócz mnie pozostaje Transatlantyk, Memorek, Waxmund, Endriu68 oraz Tytan. W tym składzie dojeżdżamy do Międzyrzeca Podlaskiego, gdzie na Orlenie część ekipy rzuca się na hot dogi. Niestety grupa przed nami musiała mieć wilczy apetyt i nie ma gorących parówek. Pozostaje wciągnąć zimną w ciepłej bułce.
Po dość przydługawej przerwie podczas której Tytan zdążył się nawet zdrzemnąć ruszamy DK19 w kierunku Łosic. Pobocza brak, ale ruch jest znikomy. Jedzie się świetnie po gładkim asfalcie. Po zjechaniu z DK19 rozpoczyna się etap specjalny rodem z wyścigu Paris-Roubaix. Dziura na dziurze, szuter itp. Nic dziwnego, że Transatlantyk zalicza kolejnego kapcia. Dotąd wyluzowani szybko zabieramy się za wymianę dętki przeliczając w myślach czy się wyrobimy. W trakcie prac wyprzedzają nas inni maratończycy. Uwinąwszy się z wymianą ruszamy z animuszem do mety. Memorek ogłasza dla swoich nóg najwyższy stopień zasilania i prowadzi nasz pociąg gnając 35-37km/h. Kolano Waxa wyczuwając metę od razu ma się lepiej. Kolejno wyprzedzamy tych, którzy mijali nas kiedy walczyliśmy z kapciem. Ostatnich przeganiamy dosłownie 200 metrów przed zjazdem z asfaltu w kierunku bazy maratonu. Kończymy dystans w czasie 23h 58min.
Podsumowanie:
Osobiście poniosłem porażkę nie przygotowując się w ogóle do imprezy pod względem nawigowania na trasie. Nigdy więcej takiej prowizorki.
Poza tym same sukcesy. Zdobyłem kwalifikację do BB Tour, pobiłem swój rekord najdłuższego dystansu o 179km, który jest jednocześnie moim najdłuższym przebiegiem dobowym. Ponadto dopieszczanie Speedera opłaciło się. Sprawdził się w 100%. Technicznie przygotwałem się wzorowo.
W czasie maratonu wypiłem 6 litrów izotoników, 1,5 litra coli, małe piwo, jedną kawę
i gorącą czekoladę. Zjadłem 300 gramów kabanosów, 4 batony, porcję pierogów
z mięsem oraz 5 bananów. W trasie wspomogłem swoje mięśnie trzema „shotami”
z magnezem.
Poza lekkim odrętwieniem małych palców obu dłoni nie odczuwam jakiś poważnych dolegliwości fizycznych. Nie bolą mnie mieśnie, nie mam zakwasów. Jedyną niedogodnością było niewyspanie oraz zarysowany na prawym pośladku kontur siodełka. Nie opłacało się kombinować ze zmianą ustawień sidełka przed samym startem.
Maraton Podróżnika był dla mnie niezapomnianą imprezą o osobliwym towarzysko – sportowym charakterze. Po raz pierwszy spotkał w „realu” osoby, które znałem dotychczas z forum. Mam nadzieję, że będzie zorganizowana kolejna edycja. Już teraz mógłbym zapisać się na nią w ciemno.
Poza podziękowaniami dla orgów, gospodarza w Skrzeszewie oraz ekipy technicznej z samochodu dziękuję bardzo Memorkowi. Nie tylko dowiózł o mnie i Speedera bezpiecznie na maraton i później do domu, ale też na trasie maratonu nie raz dał wsparcie wioząc mnie na kole i nawigując bezbłędnie po bezdrożach ściany wschodniej.
Pobudka tuż przed szóstą rano. Ubieram się w rowerowe fatałaszki, sprawdzam rower, pakuję prowiant i inne fanty do kieszonek. Po zjedzeniu kilku kabanosów i batona ruszam wraz z innymi na start pod kościół w Skrzeszewie. Jestem zestresowany, łupie mi w głowie. Maraton Podróżnika to moja jedyna okazja na zrobienie kwalifikacji do BB Tour 2014. Reszta terminów odpada z rodzinnych, bądź służbowych powodów.
Na zdjęciu kościół w Skrzeszewie, miejsce startu maratonu.
Odcinek 1 Łuków, 68km
Jadący na 500km dzielą się na trzy grupy, które prowadzą Wilk, Waxmundi Transatlantyk. Liderów grup scharakteryzował na forum Memorek:
"U Transatlantyka będzie spokojnie i bez pośpiechu.
U Wilka będzie porządek i dyscyplina na postojach.
U Waxmunda będą kanapki i wypadki."
Wraz z Memorkiem jadę w tej ostatniej. Tempo dostojne, wszyscy nadążają. Nasza grupa jest najliczniejsza. Początkowo kręcę dość spięty, ale po kilkunastu km emocje się uspokajają i jedzie się lżej. Jest okazja do pierwszych rozmów forumowiczami. Przy okazji można „poachać i ochać” nad najnowszym, nic nieważącym i wszystko mającym rowerem Keto.
W grupie cały czas panuje sielska, przyjazna atmosfera. Na rynku w Łukowie postój. Przerwę wykorzystuję na dosmarowanie się kremem z filtrem UV.
Odcinek 2 Kozłówka, 130km
Niektórych zaczyna nużyć dostojne tempo jazdy. Dotychczasowa dyscyplina bierze
w łeb i zaczynają się harce. Chyba sygnał do zrywu daje zatrzymanie się Wilka na siks top. Nieważne kto zaczął, ale w pewnym momencie część bikerów rzuca się szybko do przodu, jakby chcąc zgubić kierownika wycieczki. W zamieszaniu dochodzi do kraksy. Jeden z kolegów zbyt mocno przyhamowuje i zalicza szlif na asfalcie. Mimo nawoływań czołówka, nie słysząc chyba nic, gna dalej do przodu. Do pomocy poszkodowanemu zostaje kilka osób. Memorek zajmuje się rowerem. Prostuje mocowanie klamki i sprawdza przerzutki. Rower zdatny do jazdy. Zamiast przerwy w pałacowym parku zatrzymujemy się obok zdezelowanej stacji benzynowej. Uzupełnienie bidonów, smarowanie, tlf do Kasi z meldunkiem z trasy.
Odcinek 3 Bychawa, 190km
Zbierając się do odjazdu z Kozłówki spostrzegam, że wdepnąłem w niezłe gó__o. Dosłownie i w przenośni. Jakaś kupa przyczepiła mi się do spodu prawego buta. Pobieżne oczyszczenie zajmuje tylko chwilę, ale to wystarcza, żeby grupa zniknęła z pola widzenia. Zaczynam się stresować. Nie mam GPS, a trasa maratonu jest dość pokrętna. Jeśli nie dociągnę do grupy to po maratonie. Ruszam i w oddali po spostrzegam Waxa. Po 3km dociągam do niego i siedząc mu na kole dojeżdżam do grupy. Wtedy rozpoczyna się najcięższa część jazdy. Miejscowy, lubelski rowerzysta Endriu68 łapie wiatr w żagle i przeciąga grupę na etapie przez Lublin gnając grubo ponad 30km/h.
Duża prędkość i hopki doprowadzają mnie na skraj śmierci klinicznej. Pulsometr cały czas alarmuje wyjście ponad strefę. Dopada mnie mega kryzys. Tętno cały czas w okolicach 170. Nie jestem przyzwyczajony do takiego tempa jazdy, ale nie mogę zgubić grupy więc zaciskam zęby i dociągam do postoju. Na szczęście końcówka już bardziej płaska a i w końcu Endriu68 traci trochę sił. Tempo lekko spada i mogę odetchnąć. Na postoju w Bychawie rozglądam się rozpaczliwie za kimś, z kim mógłbym kontynuować jazdę, ale nie widzę żadnych alternatyw. Zaczynam lekko panikować, jeszcze jedno takie przeciągnięcie z „koksami” jak przez Lublin i już po mnie.
Odcinek 4 Szczebrzeszyn 270km
Postanawiam wyruszyć sam, zrobić sikstop za miasteczkiem i poczekać na grupę,
w której ma jechać Memorek. Z potrzebą ledwo się wyrabiam, bo grupa mija mnie kiedy jeszcze walczę na poboczu z ciasną nogawką spodenek. Szybko dołączam do towarzystwa. Tempo spokojniejsze. Grupę prowadzi Transatlantyk co powinno dać gwarancję spokoju na trasie, żadnych harców. Wraz ze mną jadą też m.in. Hipki, Księgowy i kilka innych osób.
Ten odcinek jest dość wymagający. Kilka górek, gdzie trafiał się nawet podjazd 9%. O dziwo, wszystkie górki pokonuję z łatwością, po kryzysie ani śladu. W międzyczasie do naszej grupy dołącza Kviato, który towarzyszy nam przez kilkanaście km. Rozmawiamy trochę. Kviato później zostaje i czeka na Blondasa. Podjazd przed Szczebrzeszynem, którym straszył Wilk, wchodzi mi zadziwiająco lekko. Nie mam nawet potrzeby kręcić na młynku i ściankę pokonuję na przełożeniu 39x21.
Na zdjęciu poniżej zmagania ze ścianką, w tle reszta grupy.
Na górze zwalniam i czekam na resztę, bo nie mam pojęcia gdzie znajduje się restauracja, w której będzie przerwa obiadowa. Kilka km przed restauracją na czoło wychodzi mój naczelny nawigator Memorek. Podkręca tempo, ostatni będzie zmywał naczynia po obiedzie ;-) Trzymam się go kurczowo siedząc na kole. Mając GPS i parę w nogach jest moją gwarancją na dojechanie do mety. Na obiad zamawiam pierogi z mięsem, małe piwo i podwójną colę. Atmosfera siesty na postojach panuje w dalszym ciągu. Nie czuć żadnej „spiny” Praktycznie nie kontroluję czasu, ale nie ma potrzeby. Pilnuję tylko, żeby nie przegapić momentu kiedy do dalszej jazdy zacznie zbierać się Transatlantyk i Memorek.
Odcinek 5 Łęczna, 358km
Wyruszamy w kilkuosobowej grupie. Zatrzymujemy się po kilku km w Nieliszu i dokupujemy trochę prowiantu. Mieliśmy czekać na auto techniczne i zapakować rzeczy do sakw. Jako, że nikt nie odczuwa takiej potrzeby ruszamy dalej. Wkrótce mijamy spora grupę Wilka, która czeka na auto przy innym sklepie.
Zaczyna zmierzchać i ekipa odpala swoje „światełka”. Moc niektórych jest porażająca. Mogę spokojnie wyłączyć swoja lampkę i jechać pasożytniczo korzystając z tetrylionów lumenów emitowanych przez lampki współtowarzyszy jazdy. Z tyłu rowerów rządzą oczywiście Wall-e. Jazxa za takim wypalaczem siatkówki nie należy do przyjemności, dlatego staram się jechać z przodu.
Odcinek jest mocno pagórkowaty i niska zawartość asfaltu w dziurach powoduje, że jazda staje się wyzwaniem. Najgorzej jest na zjazdach. Staram się mocno trzymać kierownicę i modlę się aby nie rozwalić opony bądź obręczy. Speeder dzielnie znosi tragiczną nawierzchnię, ale pech dopada Transatlantyka. Na jednej z dziur zalicza snake’a. Zatrzymujemy się i organizujemy warsztat. Ktoś podrzuca dętkę, ja użyczam pompki. W międzyczasie bezrobotna cześć grupy rusza do przodu.
W czasie jednego ze zjazdów wjeżdżamy nagle w wodę. Rozbryzgi moczą buty Waxa. Po przejechaniu przez bród okazuje się, że w grupie nie ma Transatlantyka i Memorka. Próbujemy kontaktować się z nimi telefonicznie, ale brak zasięgu niweczy nasze plany. Ruszamy powoli do przodu i dopiero po kilkunastu km dostajemy wiadomość, że zaginieni jadą dalej. Kontynuuję jazdę z Waxem, któremu zaczyna dokuczać ból kolana. W Piaskach spotykamy rowerzystę o roboczej ksywie ZZ Top. To ten sam, który wcześniej zaliczył upadek.
Snując się sennie przed Łęczną z niepokojem obserwujemy podejrzane auto, które powoli sunie za nami. Podejrzewam miejscowe karki w BMW, łakome na nasze rowery. Na szczęście oślepiające ksenony to światła lampek Tytana i Endriu68. Już w czwórkę dojeżdżamy do punktu postoju w Łęcznej.
Odcinek 6 Parczew, 403km.
Decydujemy się nie czekać na Marków, którzy do punktu mają jeszcze ponad 10km. W dalszą drogę ruszam razem z Waxem, Endriu68 i jego lubelskim ziomalem Tomstepem. Po chwili nasza grupa wchłania Tytana, który zatrzymał się na sikstop. W takim składzie dojeżdżamy do stacji Orlenu w Parczewie. Nasze przybycie wywołuje poruszenie w grupie Wilka, która zagęszcza ruchy i szybko ulatnia się w kierunku mety. Stacja pipidówka, żadnych hot dogów. Sytuację i morale ratuje trochę gorąca czekolada. Wax grzeje się we wnętrzu budki stacyjnej, ale na niewiele się to zdaje. Zanim w końcu po półgodzinnym marudzeniu wyruszymy w dalszą drogę na stację zajeżdżają Marki. Nie czekamy na nich i ruszamy.
Odcinek 7 Skrzeszew, 511km (pitstop w Międzyrzecu Podlaskim)
Jest dość rześko, temperatura około 10stopni, ale dobrze mi z tym. Gorzej z Waxem , który ratuje się foliowymi rękawiczkami ze stacji. Cześć z nich służy mu za izolację termiczną kolana. Jest mu zimno i zaczyna chyba majaczyć ;-) Snuje teksty o ciepłym łóżku, drzemce w ciepłym śpiworze pod wiatą przystankową lub choćby na posłaniu z zerwanej trawy.
Z maligny wyrywa go dojście naszej grupy przez Marków i ich ekipę. Zaczynają się rozważania o ukończeniu maratonu w 24h. Bierzemy się, a raczej biorą się do roboty Marki podkręcając tempo.
Po jakimś czasie w ekipie oprócz mnie pozostaje Transatlantyk, Memorek, Waxmund, Endriu68 oraz Tytan. W tym składzie dojeżdżamy do Międzyrzeca Podlaskiego, gdzie na Orlenie część ekipy rzuca się na hot dogi. Niestety grupa przed nami musiała mieć wilczy apetyt i nie ma gorących parówek. Pozostaje wciągnąć zimną w ciepłej bułce.
Po dość przydługawej przerwie podczas której Tytan zdążył się nawet zdrzemnąć ruszamy DK19 w kierunku Łosic. Pobocza brak, ale ruch jest znikomy. Jedzie się świetnie po gładkim asfalcie. Po zjechaniu z DK19 rozpoczyna się etap specjalny rodem z wyścigu Paris-Roubaix. Dziura na dziurze, szuter itp. Nic dziwnego, że Transatlantyk zalicza kolejnego kapcia. Dotąd wyluzowani szybko zabieramy się za wymianę dętki przeliczając w myślach czy się wyrobimy. W trakcie prac wyprzedzają nas inni maratończycy. Uwinąwszy się z wymianą ruszamy z animuszem do mety. Memorek ogłasza dla swoich nóg najwyższy stopień zasilania i prowadzi nasz pociąg gnając 35-37km/h. Kolano Waxa wyczuwając metę od razu ma się lepiej. Kolejno wyprzedzamy tych, którzy mijali nas kiedy walczyliśmy z kapciem. Ostatnich przeganiamy dosłownie 200 metrów przed zjazdem z asfaltu w kierunku bazy maratonu. Kończymy dystans w czasie 23h 58min.
Podsumowanie:
Osobiście poniosłem porażkę nie przygotowując się w ogóle do imprezy pod względem nawigowania na trasie. Nigdy więcej takiej prowizorki.
Poza tym same sukcesy. Zdobyłem kwalifikację do BB Tour, pobiłem swój rekord najdłuższego dystansu o 179km, który jest jednocześnie moim najdłuższym przebiegiem dobowym. Ponadto dopieszczanie Speedera opłaciło się. Sprawdził się w 100%. Technicznie przygotwałem się wzorowo.
W czasie maratonu wypiłem 6 litrów izotoników, 1,5 litra coli, małe piwo, jedną kawę
i gorącą czekoladę. Zjadłem 300 gramów kabanosów, 4 batony, porcję pierogów
z mięsem oraz 5 bananów. W trasie wspomogłem swoje mięśnie trzema „shotami”
z magnezem.
Poza lekkim odrętwieniem małych palców obu dłoni nie odczuwam jakiś poważnych dolegliwości fizycznych. Nie bolą mnie mieśnie, nie mam zakwasów. Jedyną niedogodnością było niewyspanie oraz zarysowany na prawym pośladku kontur siodełka. Nie opłacało się kombinować ze zmianą ustawień sidełka przed samym startem.
Maraton Podróżnika był dla mnie niezapomnianą imprezą o osobliwym towarzysko – sportowym charakterze. Po raz pierwszy spotkał w „realu” osoby, które znałem dotychczas z forum. Mam nadzieję, że będzie zorganizowana kolejna edycja. Już teraz mógłbym zapisać się na nią w ciemno.
Poza podziękowaniami dla orgów, gospodarza w Skrzeszewie oraz ekipy technicznej z samochodu dziękuję bardzo Memorkowi. Nie tylko dowiózł o mnie i Speedera bezpiecznie na maraton i później do domu, ale też na trasie maratonu nie raz dał wsparcie wioząc mnie na kole i nawigując bezbłędnie po bezdrożach ściany wschodniej.
p.s.
Przepraszam z góry jeśli kogoś pominąłem, pomyliłem nick, nazwę miejscowości bądź kilometraż.
Dane ze Sports Trackera uwzględniają tylko etap nocny od 293km.
I jeszcze trasa maratonu.Przepraszam z góry jeśli kogoś pominąłem, pomyliłem nick, nazwę miejscowości bądź kilometraż.
Dane ze Sports Trackera uwzględniają tylko etap nocny od 293km.
Komentarze
gustav | 05:51 niedziela, 15 czerwca 2014 | linkuj
Noo to teraz będziesz miał okazję na BBT pobić zyciówke nie o 100-200km, tylko o pół kafla hehehe
GoralNizinny | 10:18 czwartek, 12 czerwca 2014 | linkuj
Teraz wiem ,że Ty to Ty.Poszło całkiem dobrze :)
Hipek | 14:08 środa, 11 czerwca 2014 | linkuj
Fajna relacja. Dzięki za towarzystwo na odcinku do Szczebrzeszyna i wszystkich innych fragmentów tras.
Aard:
Przecież założeniem było, że nie jest to wyścig, więc na spokojnie sobie stanęliśmy. Gdybyśmy się ścigali, to żadnego postoju by nie było, bo tak naprawdę nie był aż tak potrzebny. A że mieliśmy czas, to czemu mieliśmy towarzysko nie spędzić pół godziny?
Aard:
Przecież założeniem było, że nie jest to wyścig, więc na spokojnie sobie stanęliśmy. Gdybyśmy się ścigali, to żadnego postoju by nie było, bo tak naprawdę nie był aż tak potrzebny. A że mieliśmy czas, to czemu mieliśmy towarzysko nie spędzić pół godziny?
aard | 11:10 środa, 11 czerwca 2014 | linkuj
No brawo! Widzę, że sporo się nawalczyliście z awariami, dzięki wam, że nie zostawiliście potrzebujących bez pomocy :)
A na pomysł, żeby też zjeść zimne parówki w Międzyrzecu wpadłem zbyt późno. Kosztowało to naszą grupę ok pół godziny i wyprzedzenie przez grupę Wilka o 19 minut... ;)
A na pomysł, żeby też zjeść zimne parówki w Międzyrzecu wpadłem zbyt późno. Kosztowało to naszą grupę ok pół godziny i wyprzedzenie przez grupę Wilka o 19 minut... ;)
endriu68 | 11:14 wtorek, 10 czerwca 2014 | linkuj
A ja przez Ciebie zmarnowałem 1 godzinę , stukając w klawiaturę.(relacje wymęczyłem i ja)
Dzięki za towarzystwo na trasie. Miło wspominaj "wschodnią ścianę"- do następnego.
Dzięki za towarzystwo na trasie. Miło wspominaj "wschodnią ścianę"- do następnego.
Waskii | 08:23 wtorek, 10 czerwca 2014 | linkuj
Dzięki Daniel za paczkę kabanosów :) Ratowały mi morale gdy zasypiałem nad ranem :D Fajnie było się znów spotkać i widzę, że dosyć odmiennie podeszliśmy do tego dystansu :D
michuss | 07:12 wtorek, 10 czerwca 2014 | linkuj
Przez przypadek skonstatowałem, że relacja uzupełniona - fajnie się czytało. ;)
nikopol83 | 06:15 wtorek, 10 czerwca 2014 | linkuj
Blisko warszawy był ten przejazd szkoda że przeczytałem o tym dopiero teraz , tak to bym wziął wolne z pracy ale jest już po fakcie.....szkoda , mimo to gratulacje 513km w siodle to nie mały wyczyn, kluczowe na takim dystansie jest wygodne i dobrze ustawione siodło co w moim przypadku po 86km już mam dosyć siedzenia , muszę rozejrzeć się za czymś bardziej wygodnym.
Pozdrawiam i trzymam kciuki za BBTour
Pozdrawiam i trzymam kciuki za BBTour
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!